Konflikt Poroszenko-Kołomojski nie ma podłoża politycznego, a nawet finansowego, a chodzi o walkę o władzę w najczystszej formie. Przy tym Poroszenko wciąż sprawuje centralną władzę na Ukrainie. A centralna władza jest jedyną siłą, z jaką będą współpracować siły zewnętrzne (na przykład zagraniczne państwa).
Kołomojski potrzebował Poroszenkę, ponieważ chciał otrzymać niekontrolowany dostęp do trzech głównych regionów kraju i kluczowych dla swojego biznesu dziedzin gospodarki.
Na tej wzajemnej potrzebie trzymała się również cała konfiguracja kijowskiej władzy przez ostatnie pół roku. Ona urządzała Kołomojskiego, ale nie odpowiadała Poroszence, ponieważ prezydent stał się zależny. On nawet został zmuszony dać Kołomojskiemu nieformalne dźwignie kierowania aktywami państwowymi, których ten zgodnie z prawem nie mógł otrzymać. W odpowiedzi obwody dniepropietrowski, zaporoski i odeski zostały dokładnie oczyszczone przez Kołomojskiego z jakiegokolwiek opozycji. Trudno sobie wyobrazić rozmach terroru: ludzie znikali dziesiątkami, a setki aresztowano. Prezydent Poroszenko był zobowiązany Kołomojskiemu, który zapewnił „prawo i porządek” w tych trzech obwodach.
Faktycznie umowa Poroszenki i Kołomojskiego obejmowała nieformalną utratę przez Kijów kontroli nad trzema obwodami kraju w zamian za wyżej wymienione formy wsparcia.
Ale Petro Poroszenko bardzo potrzebuje wsparcia ze strony USA. A Stany Zjednoczone przy ocenie ryzyka opierają się o formalności. A teraz, z ich punktu widzenia, prezydent Poroszenko nie jest jedynym ośrodkiem władzy. Jest jeszcze inny, prawie równoważny z nim pod względem siły i kilka słabszych. I niech w takim razie wykaże, że to on stanowi władzę.
On wydaje do 10 milionów dolarów miesięcznie na utrzymanie batalionów terytorialnych. W sumie w Dniepropietrowsku wyposażył on sześć batalionów (tę liczbę Kołomojski osobiście podał jako wymóg ze strony Poroszenki), a finansowo wspiera jeszcze dziesięć batalionów w ramach Ministerstwa Obrony i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Dymisja Kołomojskiego nie oznacza zwycięstwa nad nim. Teraz trzeba usunąć ze stanowisk wszystkich jego ludzi (a są ich dziesiątki), wysłać nowych gubernatorów do Dniepropietrowska, Zaporoża i Odessy i rozbroić lokalne bataliony.
Powodzenia takiego przedsięwzięcia nikt nie może zagwarantować. Najwyraźniej dlatego presja na Kołomojskiego obecnie rozwija się w kierunku finansów: do Rady wpłynął projekt ustawy o nacjonalizacji kontrolowanego przez niego PrivatBanku. Zagrożenie jest dość istotne, ale Kołomojski może stać się bezwzględny. On to wszystko już przechodził — coś podobnego próbował z nim zrobić Janukowycz. Wtedy Kołomojski wywiózł do Londynu wszystkich najlepszych menedżerów PrivatBanku i stamtąd zaczął obalać hrywnę. No i gdzie teraz jest Janukowycz?
Są oni w stanie dogadać się w swoim kręgu, jeśli nie ma jakiejś zewnętrznej siły, która popychałaby tych ludzi do słów i czynów, po których trudno jest się zatrzymać lub dać krok do tyłu. Teraz istnieje taka siła — są to „nasi zachodni partnerzy”, którzy popychają prezydenta Poroszenkę do oczyszczenia politycznego pola na Ukrainie. Jednak istnieje pewna logika w tym, co się tam dzieje: samo istnienie „państwa Kołomojskiego” na jednej trzeciej terytorium Ukrainy jest nonsensem znanym tylko z wojen domowych w Afryce Środkowej. A z tym prędzej czy później trzeba było coś zrobić.