- Dobiegła końca oficjalna wizyta prezydenta Bronisława Komorowskiego na Ukrainie. Dwa ważne wątki tej wizyty: przemówienie w ukraińskim parlamencie i złożenie wieńców w Bykowni. Jak Pan profesor odebrał te dwa, może odrębne wydarzenia?
- Bronisław Komorowski wyraził nadzieję, że współczesne dialogi naszych państw i narodów nie zakłócą dawne spory. Spory o co? Przecież o rzezi wołyńskiej nie wspomniał ani jednym słowem!
— Dlatego też nie zakłócą! Strona polska przestała w ogóle na ten temat cokolwiek mówić, poświęcając tę kwestię w imię wymarzonych, znakomitych stosunków z Ukrainą. Dla Ukraińców jest to bardzo korzystne, bo przyjęto ich narrację historyczną. Z niej wynika, że rzeź wołyńska to był jakiś niewiele znaczący epizod, do którego Ukraińcy niechętnie się przyznają, albo w ogóle pomniejszą znaczenie tego wydarzenia. W polityce historycznej polska strona przyjęła całkowicie narrację ukraińską.
- Według prezydenta Komorowskiego narody wolnego świata Zachodu mają podać rękę Ukrainie. Ale wizyta pana prezydenta odbyła się w czasie poważnych kryzysów wśród elit ukraińskich. „Swoboda”, „Batkiwszczyna” domagają się ustąpienia Jaceniuka, którego Stany Zjednoczone praktycznie wyznaczyły na urząd premiera.
— Polityka, myśl przewodnia Bronisława Komorowskiego, a szerzej polityka wschodnia Rzeczpospolitej uwarunkowana jest idealistycznym spojrzeniem. Można powiedzieć, jest to traktowanie świata przez pryzmat paryskiej kultury Giedrojcia. Koncepcji, która dzisiaj po rozpadzie Związku Radzieckiego jest archaiczna i nie ma nic do zaproponowania w tej chwili. Zmieniła się rzeczywistość w stosunku do gry, która była konstruowana.
— Wizyta w Kijowie zbiegła się przypadkiem, czy też była zaaranżowana specjalnie, w czasie kampanii wyborczej. Jak ją odbierze elektorat?
— Elektorat, czyli mniej więcej jedna czwarta lub jedna trzecia sprzeciwia się tej polityce proukraińskiej, która jest obecnie prowadzona. Elity polityczne Polski tego nie dostrzegają, pomijając tę część społeczeństwa, która pamięta Wołyń. W tej chwili mamy do czynienia z takim swoistym licytowaniem się kandydatów postsolidarnościowych na to, kto bardziej nienawidzi Rosję, kto bardziej sprzyja Ukrainie. Myślę, że prezydent Komorowski w ten sposób chciał przelicytować kandydata z PiS-u.