Coś w stylu: możemy nie tylko dostarczać gaz ze wschodu na zachód, ale i z północy na południe. I powiedział o tym osobiście minister energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy Władimir Demczyszyn.
Gdy słyszy się takie słowa, na myśl przychodzi mapa Europy i próbuje się zrozumieć – jak można zamienić Ukrainę w europejski węzeł dla norweskiego gazu. W ramach eksperymentu można zadać w nawigatorze pytanie o trasę Norwegia – Bułgaria i zobaczyć, jaką ten mądry program trasę wytyczy. Ukraina oczywście odpada. Szlak wiedzie przez Danię, Niemcy i dalej w dół przez Europę. Logicznie. Jeśli transportować gaz to od razu przez państwa Unii Europejskiej. Wygodnie i prosto.
Ale ciekawość nas nie opuszcza. Jak dostarczyć norweski, czyli europejski gaz przez Ukrainę z powrotem do Europy? Dróg jest kilka. Na przykład, do Warszawy, a przez Polskę na Ukrainę, a potem morzami do Bułgarii i Turcji. Potem odwrotnie. A jest jeszcze jeden wariant – morzem do Finlandii, potem przez Rosję i Białoruś do Kijowa. A stamtąd już tak samo dalej.
Jednym słowem, trudno sobie poradzić z trasą. Logiki brakuje wyraźnie. Jak i znajomości geografii: można sądzić, że Demczyszyn, jak i zresztą jego poprzednik na ministerialnym stołku Prodan, opuszczali lekcje geografii. Inaczej skąd mogłyby pojawić się myśli o dostarczaniu na Ukrainę węgla z RPA? A potem proponować transportować gaz z Norwegii do Europy przez Ukrainę? A może to po prostu marketingowy chwyt Demczyszyna, gra pod publiczkę? Po co? Albo, żeby samemu być szerzej znanym w Europie, albo może specjalnie palnął gupstwo, żeby wszyscy w Europie po raz kolejny wspomnieli o biednej, cierpiącej Ukrainie.