Niesłusznie. Reagując na słowa rosyjskiego ambasadora oburzeniem czy histerią, całkowicie przechodzimy do porządku dziennego nad tym, co i dlaczego chciał nam powiedzieć. Jest to o tyle ważne, że jego celem nie było przecież popsucie naszych stosunków. Jeżeli tak mówi, to zapewne tak myśli, więc warto zastanowić się dlaczego. Tym bardziej, iż w swym wywiadzie, ambasador Rosji (nie wiem, czy z dobrej, czy ze złej woli i mnie to nie obchodzi) dotknął sprawy dla nas tyleż bolesnej, co nadal aktualnej.
Jeżeli nie jesteśmy w stanie przyznać tego sami przed sobą, to posłuchajmy mądrego człowieka, który chce, aby Polska przestała być w europejskiej polityce rozwydrzonym jedynakiem, a stała się odpowiedzialnym i racjonalnym graczem, którego decyzje dają się przewidzieć, zmierzyć i racjonalnie pojąć. Tak, aby nie tylko dla rosyjskich, ale amerykańskich czy niemieckich ambasadorów, przebywanie w Warszawie nie było usianym mękami zesłaniem do domu wariatów, ale powodem do zawodowej satysfakcji i ludzkiej dumy.
W wypowiedzi rosyjskiego ambasadora kluczowe jest zdanie o tym, iż we wrześniu 1939 roku Polska padła ofiarą swojej polityki. I zamiast próbować zakrzyczeć te mądre słowa, warto pochylić się nad nimi, przemyśleć i wyciągnąć wnioski. Tak, aby w świecie, w którym naszych oczach nurt historycznych wydarzeń znów przyspiesza, po raz kolejny nie popełnić tych samych błędów.
Dlatego warto wziąć na serio lekcję, której udzielił nam rosyjski ambasador i zapobiec podejmowaniu kolejnych tragicznych w skutkach decyzji. Tym bardziej, iż w stosunkach międzynarodowych, kraj z naszym położeniem i sytuacją ma naprawdę minimalny margines dla błędu i każde głupstwo może oznaczać przekroczenie cienkiej czerwonej linii między radosnym politykowaniem i rozpaczliwą walką o narodowy i państwowy byt.