Rusofobię, jak każdą fobię, należy traktować w kategoriach medycznych, chorobowych zatem. Choroba jako taka nie podlega oczywiście wypowiedziom ocennym, z dowolnym znakiem. Natomiast skutki społeczne, jakie wywołuje — a i owszem.
Uważam, że nie ma jednej rusofobii. Występują w wielu odmianach. Oczywiście, łączy je jedynie obiekt wspomnianej fobii — Rosja i Rosjanie, oraz ów właśnie lęk, o którym wspominają podręczniki medyczne.
Oznacza to, że Polacy są najbardziej negatywnie nastawionym do Rosji krajem świata. To ma znaczenie nie tylko dla samej Polski i Polaków. Zjawisko to ma zasadnicze znaczenie dla całej Europy, a nawet świata. Państwo graniczące z Rosją, w którym poziom nieracjonalnej społecznej nienawiści do Rosjan większej części obywateli jest na tak wysokim poziomie, gotowe jest do zachowań o wysokim stopniu agresji werbalnej lub rzeczywistej, nawet jeżeli jest ona sprzeczna z jej najgłębszymi interesami. Na tym poziomie jest obecnie rusofobia w Polsce.
Można długo opowiadać o historycznych korzeniach niechęci do Rosjan, począwszy od rozbiorów Polski, krwawego stłumienia powstań niepodległościowych, wojnę 1920 r. poprzez wejście Armii Czerwonej na polskie ziemie 17 września 1939 r. i rozstrzelanie 22 tysięcy polskich oficerów w Katyniu. To wszystko są fundamenty polskiej niechęci.
Tak, Polacy niemal od zawsze prezentowali w stosunku do Rosjan rezerwę, nieufność i niechęć wreszcie, jednocześnie wielu doskonale asymilowało się w Rosji, robiło w Rosji interesy i dochodziło do prawdziwych fortun, wnosząc jednocześnie do rosyjskiej myśli naukowej i społecznej polski ślad.
Po II wojnie światowej, za czasów PRL, związanej ze Związkiem Radzieckim więzami sojuszu wojskowego i współpracą gospodarczą, owa rezerwa Polaków do Rosjan nie znikła, ale też trudno powiedzieć, że Polacy w latach 1956-1989 prezentowali bardzo wyraźną niechęć, nie mówiąc już o nienawiści. Do Rosjan mieli stosunek co najmniej chłodny, ale nie odczuwało się przez całe dziesięciolecia tego odczucia nienawiści, które dzisiaj można spotkać dość często.
Co ciekawe, w gruncie rzeczy nie było, z małymi wyjątkami, w Polsce po 1989 roku siły politycznej, która odważyłaby się choćby podjąć dyskusję o potrzebie normalizacji stosunków polsko-rosyjskich i oparciu ich na fundamentach przyjaźni i dobrosąsiedztwa. Niezależnie od tego, że nie można też powiedzieć, że w polskiej polityce informacyjnej panowała jakaś zasadnicza rusofobia.
Raptowne wzmożenie rusofobicznej propagandy odnotowuje się od przewrotu w Kijowie. Jeżeli jednak do tej pory często argumentem uzasadniającym polską niechęć do Rosji było odwoływanie się do wydarzeń historycznych, to w chwili, w której Rosja zaczęła odzyskiwać swoją pozycję w Europie i na świecie, głównym kierunkiem medialnego ataku stała się Rosja współczesna, pod rządami Putina.

Próbowano polskim odbiorcom „tłumaczyć" putinowską Rosję. Oczywiście tłumaczyć wyłącznie krytycznie. Co istotne, znakomita część publicystów i autorów różnych rozprawek na temat Rosji wykazywała się głęboką nieznajomością rosyjskich realiów, historii, mentalności i chęci obrony własnych interesów wreszcie. Zwracało na to uwagę wielu poważnych specjalistów od spraw rosyjskich jak prof. Andrzej de Lazari, prof. Andrzej Walicki i prof. Bronisław Łagowski.
Niewiele to jednak pomagało, bo problem w tym, że ich artykuły i wystąpienia nie przedostawały się do obiegu publicznego dyskursu, były przemilczane, a w najlepszym wypadku stawały się obiektem agresywnych napaści, w której oskarża się autorów o sprzyjanie i popieranie neofaszystowskich idei, ślepotę na zło, dokonywane w trakcie konfliktów zbrojnych lub nazywa „pożytecznymi idiotami Putina".
Antyrosyjska histeria doprowadziła do tego, że wystarczyło na kogokolwiek z oponentów rzucić podejrzenie, że ma związki z Rosją, a automatycznie zaczyna być postrzegany jako człowiek podejrzany i niegodny zaufania. Taka sytuacja miała miejsce z jednym z szefów portalu polskiej telewizji publicznej. Po opublikowaniu przez niego reportażu o poszukiwaniu w Rosji grobów swoich bliskich, w którym to reportażu Rosja i Rosjanie zostali przedstawieni w pozytywnym świetle, jedna z prawicowych gazet opublikowała artykuł „Cień Putina w TVP", w którym wzywano władze telewizji do usunięcia z pracy autora reportażu i insynuowano, że realizuje on w telewizji polskiej interesy rosyjskie. Wskazywano, że swoją stricte agenturalną pracę rozpoczął ucząc się w Moskwie w latach 80. Następnie związany z tą gazetą portal internetowy napisał podobny artykuł. Wśród komentarzy pod nim niejednokrotnie można było przeczytać wezwania do zabójstwa wspomnianego dziennikarza.
Na tym tle nie dziwią wystąpienia zastępcy redaktora naczelnego jednego z największych dzienników Polski, by w Polsce nie drukować rosyjskich książek i nie pokazywać rosyjskich filmów czy artykuły w poczytnym tygodniku z wezwaniem by nie wpuszczać do Polski uczonych prezentujących swoją najnowszą książkę.
Tego typu przykłady mogłyby być mało ważne, gdyby nie były ilustracją narastającej atmosfery strachu, wszechobecnej podejrzliwości i mętnych oskarżeń, którymi można zniszczyć każdego, jak w najgorszych państwach totalitarnych. Ale są to przykłady jednostkowe. Znacznie gorszym przejawem obecnie panującej polskiej rusofobii są przejawy systemowe, które mogą wpływać na kształt politycznego życia w Polsce, nieuchronnie plasując mój kraj jako formę umysłowej dyktatury.
Maciej Wiśniowski, polski publicysta, Warszawa
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji