Upraszczając, Kaczyński ma dziś do wyboru trzy strategie rządzenia państwem, z której każda ma co najmniej tyle zalet ile wad. Bo już dziś jest jasne, iż słaba, niedoświadczona i chyba nie do końca kompetentna Szydło będzie tylko fasadą rządu w którym poszczególni ministrowie (a z czasem także i sędziowie, prokuratorzy, generałowie, ambasadorowie, wojewodowie), zależnie od własnej pozycji i koneksji konsultować będą kluczowe posunięcia z nieformalnym Naczelnikiem Państwa, tak, jak w II RP najważniejsi prominenci jeździli po wskazówki i natchnienie do Belwederu pomijając swych formalnych zwierzchników w postaci prezydenta i premiera.
Wariant trzeci — rząd ekspertów. Z pozoru najbardziej pożądany z punktu widzenia obywateli reagujących odruchem wymiotnym na opatrzone od lat, pogrążone w jałowych sporach o niczym gadające głowy zawodowych polityków, kojarzących się z pieniactwem, butą i niekompetencją. Problem w tym wypadku polega na tym, aby nie przedobrzyć — niezależni od partii i oderwani od oczekiwań społecznych eksperci mają bowiem nie tylko tendencję do grania solo i kompletnego ignorowania nie tylko publiki (czyli wyborców) ale i własnej drużyny, kapitana i sędziów. Jest oczywiste, iż dla uprzątnięcia tuskowskiej stajni Augiasza potrzebni są fachowcy, jeżeli jednak każdy z nich ciągnął będzie w swoja stronę i będzie to strona wydumanej w zaciszu akademickiego gabinetu utopijnej fantazji, to taka zbiorowa solówka jednego artysty szybko skończy się nie tylko gwizdami z sali, ale draką z dyrygentem i zawaleniem sceny.