Święto Niepodległości w oczywisty sposób budzi pytania o sens posiadania własnego państwa, treść, jaką chcemy i jesteśmy w stanie wpisać w jego ramy i tożsamość międzynarodową, czyli to jaką rolę w oczach własnych i partnerów pełni Polska na arenie dziejów.
Z drugiej strony, żyjemy w świecie w którym tradycyjne rozumienie sensu istnienia państwa, jego funkcji i stosunku do obywateli ulega coraz głębszym przeobrażeniom: w świecie globalnej komunikacji i swobody wyboru miejsca zamieszkania państwa, tak, jak wszystkie inne struktury społeczne konkurują ze sobą o najlepszych obywateli.
Urodzenie się Polakiem nie jest żadną przeszkodą w staniu się w dorosłym życiu w sensie zarówno formalnym jak i duchowym Brytyjczykiem czy Rosjaninem. Ludzie mogą w coraz większym zakresie dobierać sobie tożsamość, nie według miejsca urodzenia, języka i kultury czy pochodzenia etnicznego, a więc niepodlegających modyfikacji elementów obiektywnych, ale zgodnie z własnymi, subiektywnymi odczuciami, smakami i humorami.

Jak w tej globalnej konkurencji państw o obywateli wypada Polska? Jaki jest sens istnienia suwerennego bytu państwowego między Odrą i Wisłą? W jakim stopniu nasze państwo ze swoimi elitami, instytucjami i perspektywami odpowiada aspiracjom narodu? Czy jest spełnieniem marzeń przodków i daje nadzieję dla potomków?
Jak zawsze, odpowiedź na te pytania zależy od podejścia, indywidualnych priorytetów, horyzontów myślowych i posiadanej skali porównawczej: w zależności od punktu widzenia, te same fakty mogą być oceniane jako szklanka do połowy pusta lub do połowy pełna.
Z jednej strony, Polska z pewnością nie jest już, jak powiedział to kiedyś Władysław Bartoszewski „brzydką panną bez posagu" — są miejsca i dziedziny, w których udało się pójść do przodu. Z drugiej strony jednak, Niepodległa nie jest także wyśnionym rajem na ziemi z ulotek i audycji wyprodukowanych przez kancelarię Bronisława Komorowskiego przy okazji propagandowej hucpy w stylu pop.
Nie ziściły się bowiem przepowiednie rozentuzjazmowanych idealistów i nawiedzonych federalistów z okresu po upadku ZSRR, o tym, iż w związku z „końcem historii" do lamusa odchodzi także państwo narodowe i nie warto w nie inwestować pieniędzy ani emocji. Zagrożenie terroryzmem, kryzys finansowy i gospodarczy, problemy z migracją jasno pokazały, iż stworzone stosunkowo niedawno w dziejach europejskiej kultury politycznej instytucje wspólnotowe nie są w stanie zastąpić struktur państwowych i rozwiązać problemów, z którymi konfrontuje nas współczesny świat — po spektakularnych klęskach i pokazach niemocy, państwo (w większości wypadków niemieckie, amerykańskie czy rosyjskie niż polskie, ale to nie zmienia ogólnej logiki funkcjonowania systemu) znowu energicznie wkracza na arenę międzynarodową przypominając o tym, iż walka o władzę i dominację zmieniła swoje formy, ale się nie zakończyła.
Po pierwsze po to, aby każdy z nas mógł swobodnie i bezpiecznie realizować swoje życiowe cele, spełniać marzenia i wcielać w życie ambicje. W świecie przybierającej globalny wymiar i zaostrzającej się konkurencji, żadne bowiem państwo nie da nam takich możliwości, jak swoje własne. Nigdzie zagranicą żaden Polak nie stał się wielkim przywódcą, wpływowym politykiem, przedsiębiorcą czy bankierem. Kariery Karola Wojtyły w Watykanie, Zbigniewa Brzezińskiego w Waszyngtonie czy ostatnio Daniela Kawczyńskiego w Londynie były i są ściśle związane ze sprawami polskimi a więc problemami istnienia i działania Polski w konkretnym regionie i określonej sytuacji politycznej — gdyby ich nie było, nie zaistniałyby także te olśniewające przypadki sukcesu.
Po drugie, abyśmy wszyscy jako narodowa wspólnota mieli miejsce w którym możemy czuć się nieskrępowani i u siebie. Doświadczenia ostatnich lat czy nawet miesięcy dobitnie pokazują, iż opiewana jako przyszłe superpaństwo i źródło alternatywnej tożsamości Unia Europejska z jednej strony nie wypełnia swoich podstawowych funkcji, a z drugiej próbuje rekompensować materialne porażki zwiększając ideologiczny nacisk i rzucając coraz większe środki na budowę nowego, europejskiego człowieka, w myśl gramsciańskiej zasady, że jak nie idzie z reformowaniem bazy, to trzeba zacząć od pierekowki nadbudowy czyli podkręcić obroty prania mózgu. Słysząc z Brukseli coraz głośniejsze i bardziej histeryczne pohukiwania, iż „jest dobrze, psiakrew, i będzie tylko lepiej, a komu nie jest ten ciemny lud i faszysta", naprawdę można odczuć wdzięczność i troskę, że mamy gdzie się przed nimi schować, i, że ma nas kto (oby) obronić przed wkroczeniem w nasze życie towarzyszy komisarzy.
Jest więc jasne, iż 11 listopada mamy co świętować — utrata niepodległości nigdy nie wychodziła nam na dobre generując cywilizacyjne zapóźnienie i wynikające z poczucia krzywdy narodowe kompleksy. I choć czasem odrażająca, szara i beznadziejna, rzeczywistość polskiej niepodległości jest jednak najlepszą gwarancją życiowego spełnienia. Wojna, zabory i okupacja są bowiem jak kochanki — budzą żar emocji, wir działań i szał podniecenia, ale zawsze kończą się przykrym narodowym kacem. Niepodległość jest jak żona — stara, nudna i zrzędliwa, ale przynajmniej czasem ugotuje i posprząta, no i nie wyrzuci z domu kiedy przesadzamy z ułańską fantazją.