Nie próbując więcej kompromisów z migracyjną polityką kanclerz, ministrowie Niemiec działają w podziemiu. Angela Merkel straciła kontrolę nad własnym rządem, jej dawni „przyjaciele” próbują pozbawić kanclerz władzy, pisze Der Spiegel.
Zgodnie z decyzją kompromisową, podjętą w zeszłym tygodniu, uchodźcy mogą pozostawać w Niemczech przez trzy lata i mogą otrzymać możliwość połączenia się ze swoimi rodzinami. Jednak de Maizière oświadczył, że tzw. ochrona subsydialna – tylko jeden rok przebywania i brak możliwości łączenia rodzin – powinna zostać zatosowana także w stosunku do uchodźców syryjskich.
Taka polityka byłaby bezduszna i bezmyślna, ale to już nie interesuje Schäuble i de Maizière’a. Ich jedynym celem jest ograniczenie liczby uchodźców, co tłumaczą oni tym, że nienawiść wobec obcokrajowców w Niemczech nasila się, a państwo zmienia się. Jednak odpowiedzialność za to, co się dzieje spoczywa nie na uchodźcach, ale na samych Niemcach. Ministrowie zdobyli wsparcie społeczeństwa i dokonali zmowy przeciwko własnemu rządowi. „Zachowanie Thomasa de Maizière’a i Wolfganga Schäuble można opisać jednym słowem: pucz” – podsumowuje autor artykułu.
Pracownik naukowy Ośrodka Badań Niemieckich Instytutu Europy Rosyjskiej Akademii Nauk Aleksander Kamkin z takim wnioskiem się nie zgadza.
— W żadnym wypadku nie nazwałbym tego puczem. Choć wewnętrzne sprzeczności koalicji rządzącej wychodzą na wierzch, a my widzimy wyraźnie różniące się kierunki rozwoju. Jeśli w niemieckim parlamencie będzie próba zainicjowania wotum nieufności wobec kanclerz, to wówczas można będzie mówić o próbie usunięcia Merkel. Ale na razie widzimy tylko kuluarowe spory" — powiedział Aleksander Kamkin.
Jego zdaniem, te spory podgrzewa brak jasnej polityki migracyjnej.
— Sama Merkel nie ma jasnego rozumienia polityki migracyjnej: ilu uchodźców przyjąć, na jakich warunkach, zamykać granice czy nie. Niezadowolenie wywołuje właśnie brak polityki, a nie sama polityka. W niemieckim społeczeństwie nie ma nienawiści do obcokrajowców, którą próbuje się mu przypisać, za to jest brak zaufania i bojaźń. I tu gabinet rządzący, a przede wszystkim Merkel, nie zachowuje jasnej równowagi pomiędzy interesami własnego społeczeństwa i ogólnoeuropejskimi interesami. Niemcy w powojennych latach próbują pozycjonować się jako państwo przyjazne uchodźcom i migrantom. Ale teraz już opozycyjnie nastawieni politycy sceptycznie odnoszą się do tej sytuacji, mówią, że „łódź jest przepełniona" i trzeba zamykać granice. Dlatego właśnie widzimy rozłam w partii rządzącej" — wyjaśnił Aleksander Kamkin.