Oświadczenie Baracka Obamy, że ugrupowanie Państwo Islamskie udało się „powstrzymać" w Syrii i Iraku, podkreśla klęskę amerykańskiego wywiadu i amerykańskiej strategii — pisze w The National Interest ekspert ds. Bliskiego Wschodu Andrew Bowen.
„Odkąd zostało zajęte miasto Mosul, ekipa prezydenta Obamy systematycznie nie doceniała siły i wytrwałości Państwa Islamskiego jako zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego USA" — pisze.
Bowen podkreśla, że nawet przed wzmocnieniem PI Biały Dom źle oceniał potencjalne ryzyko, które wojna w Syrii niosła USA i ich sojusznikom. Wydarzenia w Paryżu dowiodły — Obama znajduje się w obliczu problemu, którego się nie spodziewał pomimo wszystkich jej wyraźnych objawów.
„Strategia wojskowa USA w walce z PI okazała się bardzo niezręczna, nie skutkowała żadnym znacznym postępem" — podkreśla analityk. Amerykańskie lotnictwo wolało między innymi atakować bardzo specyficzne cele zamiast przeciąć drogi zaopatrzenia Państwa Islamskiego i ograniczyć ich możliwości w tym, co się tyczy kontroli nad kluczowymi strategicznymi centrami regionu, takimi jak ar-Rakka i Mosul.
„PI nie można po prostu wstrzymać. Tok myślenia, zgodnie z którym Waszyngtonowi nic nie grozi i może skupić uwagę na Azji, w warunkach braku trwałej strategii walki z globalnym ekstremizmem i niestabilnością na Bliskim Wschodzie może wydać się kuszący prezydentowi, chcącemu położyć kres wojnom bliskowschodnim. Jednak jest to nieodpowiednia strategia zapewnienia bezpieczeństwa Ameryki w przyszłości. Całkiem odwrotnie" — podsumowuje Bowen.