Jest Pan bezpośrednim uczestnikiem jednego z kluczowych wydarzeń historycznych XX wieku — Procesu Norymberskiego. Co Pan zapamiętał najbardziej? Jakieś wydarzenia, chwile?
Oczywiście, najważniejsze, co zapamiętałem, to moment wydania wyroku. Ponieważ był to wyrok na zbrodniarzach, winnych największych zbrodni wobec narodów wielu państw, w tym naszego.
Poza tym, oczywiście, dobrze zapamiętałem rozpoczęcie procesu. Przecież było swojego rodzaju symbolem jedności sojuszników w koalicji antyhitlerowskiej, którzy połączyli wysiłki, aby potępić zło nazizmu.
Tak nie było. Wszystkie normy i prawa oskarżonych były przestrzegane. Wystarczy powiedzieć, że każdy z nich mógł wynająć jednego z czołowych adwokatów Niemiec, którzy świetnie znali prawo międzynarodowe.
Wówczas a i teraz wielu czasami nazywa Proces Norymberski „procesem dokumentów", ponieważ zostały złożone nie tylko ustne zeznania świadków, ale również przedstawiono tysiące papierów, potwierdzających straszne zbrodnie popełnione przez tych, którzy siedzieli na ławie oskarżonych w Norymberdze. Występowali tam także przedstawiciele strasznych obozów śmierci, które były ulubionym narzędziem przywódców nazistowskich unicestwiania niechcianych ludzi, całych narodów.
Dlatego nie ma sensu mówić o tym, że dokonano tam jakieś zemsty, że zwycięzcy ukarali pokonanych. Większość społeczeństwa widziała, że w Norymberdze wymierzono sprawiedliwość, a nie rozprawiono się w pokonanymi Niemcami nazistowskimi. Świadczą o tym książki bezpośrednich uczestników Procesu Norymberskiego.
Czy ostatnio nie rozmywa się spuścizna Procesu Norymberskiego? W niektórych państwach próbuje się gloryfikować nazizm, związane z nim postacie — Stepana Banderę…
Znam tego typu wypowiedzi, które nie mają poparcia wspólnoty międzynarodowej i zwłaszcza państw, które najbardziej ucierpiały wskutek zbrodni nazistowskich.
Liczy się na to, że narody mają krótką pamięć. Jest to bezpodstawna nadzieja.