Latem generał Joseph Dunford nazwał Chiny (na równi z Rosją) „największym egzystencjalnym zagrożeniem” dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych. Jesienią konflikt między mocarstwami zaostrzył się w związku z pojawieniem się amerykańskiego niszczyciela „Lassen” w basenie Morza Południowochińskiego niedaleko spornych wysp Spratly, do których rości sobie prawo Pekin. W historii chińsko-amerykańskich stosunków były już „gorące” epizody. Na przykład, w 2001 roku chiński myśliwiec Shenyang J-8 zderzył się z amerykańskim samolotem szpiegowskim EP-3. Stosunki między obu krajami udało się ostudzić dopiero po pierwszej od 40 lat wizycie w Chinach wyższej rangi oficera USA – przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów — Petera Pace’a sześć lat później. Obecnie Chiny bardzo szybko zwiększają swój potencjał militarny i rozszerzają możliwości floty, a Stany Zjednoczone utrzymują „pacyficzny kurs”, związany z obecnością amerykańskich sił na strategicznych szlakach wodnych w regionie.
— Potencjalny konflikt z Chinami będzie krwawą katastrofą. Nie sądzę, że jest to wojna, którą Ameryka wygra. Nie uczymy się na błędach — „The National Interest” cytuje wypowiedź amerykańskiego doradcy wojskowego Sidney’a Rittenberga, który pracował w Chinach i wstąpił do Komunistycznej Partii Chin, tłumacza Mao Zedonga.
— Przewaga technologiczna amerykańskiej armii może nie być decydującym czynnikiem w wojnie z Chinami na przekór opiniom wielu Amerykanów – stwierdził Rittenberg.
Według niego, ostatnią kampanią, którą można śmiało nazwać zwycięską dla USA, była inwazja na Grenadę. Późniejsze operacje, m.in. wojna w Zatoce Perskiej, miały katastroficzne konsekwencje. – Chcemy walczyć z Chinami? – pyta Rittenberg.
— Kraje Azji Południowo-Wschodniej nie będą absolutnymi sojusznikami ani Stanów Zjednoczonych, ani Chin. Są na to zbyt mądre– podkreśla Rittenberg.