— Dwa lata temu rozpoczęły się protesty na kijowskim Majdanie. Powód — ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz nie podpisał oczekiwanej Umowy Stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Co dały te dwa lata prostym Ukraińcom?
— Gdy mówimy o Euromajdanie, jego motywach i celach, takich, jakie były prezentowane i odczuwane przez społeczeństwo ukraińskie, należy zauważyć, że kwestia Układu Stowarzyszeniowego była wówczas podsunięta Ukraińcom, przez zorganizowane grupy, które były rzeczywiście sponsorami Euromajdanu. Jako dziennikarz przebywałem niejednokrotnie między listopadem 2004 roku a lutym 2014 na Majdanie. Słuchałem tam ludzi, którzy protestowali. Oni nie ukrywali, że są tam za pieniądze, że są opłacani przez anonimowych wtedy oligarchów. Dopiero później ujawniono, że to był sam bezpośrednio Petro Poroszenko, wówczas zagrożony silnie kontrolami finansowymi, które z polecenia prezydenta Janukowycza odbywały się w jego firmach. Otóż, głównym motywem działania tych protestujących, poza pieniędzmi oczywiście, była potrzeba wyrażona hasłem „bandu het", czyli precz ze skorumpowanymi elitami we władzy.
— Został obalony prawowity prezydent pod oklaski zachodnich demokracji. I kto się okazał u władzy?
— Prezydent Janukowycz jeszcze w swoim czasie zasłuży na miejsce w panteonie historycznym Ukrainy, choćby właśnie tym, że nie zdecydował się na użycie siły przeciwko protestantom, czym swoich zwolenników bardzo rozczarował i czego skutkiem było oddanie przez niego władzy. Zdecydował się, że sam ukraińskiej krwi na rękach mieć nie będzie. Dzisiaj wiemy, że to pamiętne strzelanie do uczestników Euromajdanu nie odbywało się z polecenia prezydenta, a wprost przeciwnie był to strzał w plecy od samych uczestników. Wiemy oczywiście, że Janukowycz nie chciał odpowiadać za wojnę domową. Niestety, jego następcy to właśnie zdecydowani zwolennicy wojny domowej i używania metod siłowych wobec przeciwników politycznych. Widzimy, co się dzieje w Radzie Najwyższej Ukrainy — bójki, protesty, szarpanie. Wyrzucanie przeciwników politycznych poza nawias życia politycznego.
— Więc dwa lata od Majdanu mamy poza sobą. Powstaje pytanie: co dalej z Ukrainą?
— Jest to pytanie zasadne i tak naprawdę powtarzane głośno i cicho. Nikt już chyba dzisiaj nie ma złudzeń, że Ukraina taka, jaką znamy obecnie, może być elementem trwałym na mapie europejskiej. Coraz silniejsze są nurty banderowskie. Grupy banderowskie otrzymały w wyborach lokalnych łącznie około 32 procent, a więc mniej więcej tyle, ile Hitler otrzymał rok przed przejęciem władzy w Niemczech w latach 30-ych. Odbywa się dzielenie Ukraińców na lepszych i gorszych, na prawdziwych i zdrajców sprawy ukraińskiej. To wszystko są znamiona państwa w upadku. Ja postawiłbym tezę, że w ciągu co najmniej 10 lat kwestia, co po Ukrainie, stanie się równie zasadna, a może ważniejsza, niż dzisiejsze pytanie, co dalej z Ukrainą. W perspektywie geopolitycznej, a więc 10-20-25 lat trzeba będzie zastanawiać się, co znajdzie się w tym miejscu na mapie Europy, gdzie dzisiaj jest Ukraina.
— Więc trzeciego Majdanu Pan nie wyklucza?
— Trzeci Majdan to jest cały czas groźba, która wisi nad obecnymi władzami Ukrainy. Władza stara się rozładować tego typu emocje społeczne, głośno wspierając elementy banderowskie, ekstremalne, pozwalające wybić się tym najbardziej radykalnym grupom w emocjach etnicznych czy nacjonalistycznych. Jeśli już, to będzie to Majdan socjalny, na którym będą wyartykułowane jeszcze raz postulaty ekonomiczne, poprawy warunków życia, skończenia z korupcją, z tym największym problemem ukraińskiego życia gospodarczo-politycznego. Kiedy społeczeństwo ukraińskie znajdzie się w sytuacji bez wyjścia, kiedy będzie musiało dokonać jeszcze raz wyboru, być może będzie w stanie po raz kolejny wyjść na ulice i wyartykułować swoje postulaty, już bez manipulatorów z zewnątrz.