— Na kartę postawiono nie tylko rosyjsko-tureckie stosunki, dostawy gazu z Rosji i plany Turcji odnośnie stworzenia strefy buforowej w Syrii. Erdogan popiera ideę „nowej Turcji”, która jako samodzielne regionalne mocarstwo promuje swoje interesy na Bliskim Wschodzie – stwierdza Seibert.
Po incydencie z rosyjskim Su-24 doradca prezydenta Erdogana Yigit Bulut stwierdził na łamach gazety „Star”, że Turcja „jest wielkim krajem”, który nie pozwoli nikomu ingerować w swoje sprawy. Natomiast Erdogan oświadczył, że Turcja uważa ze strefę swoich wpływów cały region między Bałkanami, Kaukazem a Afryką Północną. – Jednak rzeczywistość wygląda inaczej. Erdogan niewiele może zrobić, by przeszkodzić działaniom Rosji w Syrii – pisze niemiecki dziennikarz.
– Ten, kto drażni rosyjskiego niedźwiedzia, płaci za to – stwierdza Idiz, którego cytuje Seibert.
— Teza Erdogana, że Turcja jest samodzielnym mocarstwem na Bliskim Wschodzie, zachwiała się – ocenia niemiecki dziennikarz.
Po katastrofie Su-24 w oświadczeniach tureckiego prezydenta słychać albo pojednawcze tony, albo ostre zgrzyty. Erdogan apeluje o „pokój, dialog i dyplomację” w stosunkach z Rosją. Jednocześnie podkreśla, że Turcja będzie zestrzeliwać rosyjskie samoloty, jeśli naruszą przestrzeń powietrzną kraju. – Wątpliwe, czy zrobi to wrażenie na Moskwie – sugeruje Thomas Seibert z „Der Tagesspiegel”.