— Nasze stosunki są w fatalnym stanie. Rijad nie będzie nas słuchał, nawet jeśli będziemy chcieli, by nas usłyszano – twierdzi doradca byłego prezydenta George'a W. Busha ds. Bliskiego Wschodu Elliot Abrams.
Stosunki między obu krajami były skomplikowane już na początku prezydentury Baracka Obamy. Na drodze wysiłków dyplomatycznych stanęła arabska wiosna. W 2011 roku Obama zrezygnował ze wspierania egipskiego prezydenta i sojusznika Rijadu Hosni Mubaraka i opowiedział się po stronie protestujących. Saudyjscy urzędnicy skarżyli się wówczas amerykańskim kolegom na ich prezydenta, że odwrócił się od niezawodnego arabskiego sojusznika. Natomiast saudyjski król zaczął się zastanawiać czy nie spotka go los Mubaraka.
W listopadzie 2013 roku saudyjscy urzędnicy dowiedzieli się z wiadomości o nowej inicjatywie Obamy, tj. próbie rozpoczęcia tajnych negocjacji z Iranem — największym wrogiem Arabii Saudyjskiej. Rijad sprzeciwił się samej idei zawarcia porozumienia z Teheranem. Saudyjczycy obawiali się, że Obama planuje strategiczny przewrót w polityce regionalnej i byli wściekli, że amerykański prezydent działa za ich plecami.
Do samej śmierci Abdullaha stosunki między przywódcami były w katastroficznym stanie. Po objęciu tronu przez Salmana Barack Obama podejmował konkretne kroki w kierunku pojednania. Na przykład, przerwał wizytę w Indiach i pojechał na pogrzeb Abdullaha. Saudyjski król nie przyjął wyciągniętej do siebie ręki i nie pojechał na zjazd sunnickich liderów świata arabskiego w podmiejskiej rezydencji amerykańskiego prezydenta Camp David. Waszyngton nadal próbował przekonać rodzinę królewską, że stoi po ich stronie.
Najlepszym sposobem na ocieplenie stosunków z Arabią Saudyjską byłoby wywarcie presji na Iran. Jednak dopóki Obama nie wykaże się determinacją, relacje miedzy Rijadem a Waszyngtonem będą się jedynie pogarszać, co oznacza niemożliwe do przewidzenia konsekwencje.