— Oczywiście nikt nie wdzierał się na terytorium Stanów Zjednoczonych od czasów Pancho Villi w 1916 roku, ale wszystkie wojny po 1945 roku były niepotrzebne, niejednoznaczne lub przegrane, bo wywiad wielokrotnie był zaskakiwany przez konkurentów i wrogów – pisze Giraldi na łamach „American Conservative”.
— Krótkie wyjazdy mają na celu wysłanie pracownika bez eskorty, w wyniku czego agenci bez doświadczenia zamieniają agentów z ograniczonym doświadczeniem. Jakby kasowali bilet, a to jest formuła klęski – pisze były agent CIA.
— Zastępca dyrektora ds. operacji, który był zaniepokojony tym, że agenci CIA nie znają języków, zakazał wysyłania na misję tych, którzy nie zdali testu językowego. Po kilku miesiącach poddał się, bo zrozumiał, że problemu nie da się rozwiązać – wyjaśnia Giraldi. W wyniku dyplomaci i wywiadowcy poza granicami kraju zamieniają się w „ślepców prowadzących ślepców”.
– Podczas zimnej wojny radzieccy agenci latami uczyli się języków i kultury innych krajów, zanim gdzieś pojechali. Nawet kupowali lokalną odzież i buty, by nie wyróżniać się zewnętrznie. Znajdując się w danym kraju latami, stawali się ekspertami i znali wszystkie niuanse pracy w tym środowisku – pisze autor.
— Kto lepiej poradzi sobie z pracą w innym kraju, Amerykanie czy Rosjanie?— pyta były pracownik Centralnej Agencji Wywiadowczej Philip Giraldi.