INWIGILACJA DZIENNIKARZY W POLSCE
Polscy dziennikarze są aktywną, a nawet kreatywną stroną w tej bardzo często żenującej bratobójczej wojnie spadkobierców dawnej "Solidarności", która „obaliła komunizm w Polsce".
11 maja odbyła się kolejna ofensywa PiS przeciwko sprawującym władzę w poprzedniej kadencji. Przebiegała ona pod kryptonimem: "Raport po rządach Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego", polem bitwy był Sejm, a stosunek poprzedników PiS do dziennikarzy, przede wszystkim opozycyjnych — jednym z rodzajów ofensywnej broni użytej w tej bitwie.
FRONTALNY ATAK
Wystąpienie Mariusza Kamińskiego, ministra koordynatora służb specjalnych (mam obowiązek poinformować Państwa oraz opinię publiczną o wynikach audytu przeprowadzonego w służbach specjalnych za lata 2007-2015) wywołało naturalne poruszenie w światku dziennikarskim. Żurnalistyka związana z obozem obecnej władzy triumfuje: byliśmy prześladowani, tajniacy siedzieli nam na ogonie! Wolność mediów była ewidentnie naruszana.
Różne były powody działań operacyjnych ABW wobec dziennikarzy, m.in.: afera „hazardowa", „taśmowa", badanie przez dziennikarzy działalności Komisji Weryfikacyjnej WSI, wycieki do mediów danych poufnych.
Przy tzw. aferze „hazardowej", wg ministra Kamińskiego, działaniami operacyjno-rozpoznawczymi objęto 30 dziennikarzy, głównie z „Rzeczpospolitej", piszących o tej aferze. Jak podaje Mariusz Kamiński, chodziło nie tylko o ujawnienie źródeł informacji, z których korzystali dziennikarze w swojej pracy, ale także o „rozpracowanie środowiska dziennikarzy śledczych". Planowano „przeprowadzenie prowokacji", czyli kontrolowane przekazanie dziennikarzom informacji niejawnych.
„W ocenie ABW były to działania (wobec dziennikarzy — red.) nieuzasadnione i nielegalne" — dowodził z trybuny sejmowej minister Kamiński.
BEZPRAWIE ZAKAZANE, ALE NIE WOBEC WSZYSTKICH
Niemniej jednak nie jest to pełna lista śledzonych żurnalistów. Jak informuje portal, „nie przedstawiono nazwisk dziesięciu (10) dziennikarzy, którzy byli w polu zainteresowania operacyjnego ABW, w związku z ich kontaktami z zagranicznym dziennikarzem podejrzewanym o prowadzenie działalności szpiegowskiej na terenie RP".
I tu jest pies pogrzebany. Relatywizm w prezentowanych ocenach jest aż nadto rzucający się w oczy. Jeśli „ofiarami" działania tajnych służb poprzedniego rządu są dziennikarze związani z obozem Jarosława Kaczyńskiego — to jest to bezprawie.
Gdy takie same represje dotykają korespondenta mediów rosyjskich, pracujących legalnie w Polsce, bo red. Leonida Swiridowa mam tu na myśli — to mamy białą plamę i nożyce cenzora Agencji.
Ale ABW zrobiła wszystko, by Rosjanina z Polski wyrzucić i dać mu zakaz przebywania na obszarze UE do 2020 r. Przy okazji obejmując swymi działaniami operacyjnymi polskich dziennikarzy, którzy znają red. Swiridowa i utrzymują z nim kontakt. Pewnie nadal szukają na niego czegokolwiek, by swoje podejrzenia uwiarygodnić. Widać, jak don Kichot, lubią walkę z wiatrakami.
Obecny minister-koordynator tych służb jednak zdania na ten temat nie wyraził i do jawnego naruszania wolności mediów w Polsce nie ustosunkował się.
Głównym „grzechem" red. Swiridowa, o czym nasze służby doskonale wiedzą i za co serdecznie go nie znoszą, było to, że umożliwił wielu, i to więcej niż 10, polskim dziennikarzom kontakt z Rosją i pobyt w niej na wyjazdach studyjnych, co zaowocowało także współpracą niektórych z nich z rosyjskimi mediami państwowymi, w Polsce określanymi nieco pogardliwie „kremlowskimi", a innym wyżywanie się w „Studiu Wschód" TVP Info.
DORAŹNA POLITYKA I WOLNOŚĆ MEDIÓW
Dlaczego do listy ujawnionych nazwisk polskich dziennikarzy śledzonych przez ABW nie dołączono nazwisk dziesiątki, która zna i kontaktuje się z red. Swiridowem? Możemy się tylko domyślać. Z pewnością są nadal pod czujnym okiem tajniaków i minister Kamiński nie może ich ujawnić.
Z autopsji wiem, że to nie trudno sprawdzić, i każdy z tych śledzonych przez ABW dziennikarzy, znajomych red. Leonida Swiridowa, doskonale o tym wie. Zwłaszcza ci, którzy, na co dzień współpracują z „kremlowskim" Sputnikiem, czyli zgodnie z doktryną polskiej (i amerykańskiej) polityki zagranicznej — uczestniczą w „rosyjskiej wojnie hybrydowej" z Zachodem. Ja, jako „dziennikarz Sputnika", oczywiście też.
Wystąpienie w Sejmie minister koordynator służb specjalnych rządu PiS zakończył deklaracją: „Oświadczam, że podczas rządów PiS nikt nie był, nie jest i nie będzie inwigilowany tylko dlatego, że ma inne poglądy polityczne niż rządzący. Nikt nie był, nie jest i nie będzie inwigilowany tylko dlatego, że brał udział w opozycyjnej demonstracji czy napisał nieprzychylny rządowi artykuł. Bo teraz jest wolność zgromadzeń, bo teraz jest wolność słowa, taka wolność, jaką powinno zapewniać demokratyczne państwo prawa!".
Zapewniam jednocześnie pana ministra koordynatora, że pomimo aktywnej „opieki" jego podwładnych swego krytycznego spojrzenia na polskie sprawy, a w szczególności na relacje polsko-rosyjskie, nie zmienię, pisać będę, co uważam za stosowne, i publikować tam, gdzie uznam za właściwe, zgodnie z moimi konstytucyjnymi prawami.
Rusofobii za polską rację stanu — NIE UWAŻAM i nie pochwalam, i będę tępić ją na każdym kroku. Bo działa na niekorzyść Polski i Polaków.
Co do deklarowanej wolności słowa i demokratycznego państwa prawa w obecnej Polsce — mam spore wątpliwości.
Zofia Bąbczyńska-Jelonek, publicystka polska
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.