— Panie profesorze, Brexit to swego rodzaju trzęsienie ziemi, po którym już chyba nigdy krajobraz nie będzie takim, jakim był wcześniej. Jak Pan widzi ten krajobraz po bitwie z punktu widzenia naukowca, specjalisty w dziedzinie ekonomiki.
— Nie przesadzałbym z tymi dramatycznymi ocenami, że to trzęsienie ziemi, że krajobraz po bitwie, że nigdy już nie będzie tak, jak było.
Oczywiście, nie należy tego także lekceważyć. To jest duży szok, przede wszystkim w tej fazie, polityczny, ale także ekonomiczny. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zdecydowanie jest więcej pytań niż odpowiedzi. Narasta, zamiast się zmniejszać, skala niepewności. Trzeba pamiętać, że za niespełna 5 miesięcy mamy wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, które też, odpukać w niemalowane drewno, oby nie zakończyły się zwycięstwem Trumpa.
— Czy może Brexit przyczynić się do reanimacji starego pomysłu Europy dwóch — trzech prędkości?
— Grozi to, rzeczywiście, utrwalaniem się tego podziału UE na tzw. „Europy różnych prędkości". Pierwsza to trzon skupiony wokół gospodarki niemieckiej, francuskiej zespolonej wspólną walutą — euro. Druga grupa to kraje słabsze, kraje śródziemnomorskie, od Portugali do Grecji. A potem nasze państwa posocjalistycznej transformacji, z których trzy nadbałtyckie — byłe radzieckie republiki plus Słowacja i Słowenia — są już w strefie euro, a Polska, Węgry, Czechy, Rumunia i Bułgaria nie są.
Z kolei dla każdego kraju poza obszarem euro to nie jest żadna dobra nowina. Niektórzy piszą, uważam niemądrze, że jest to dobra wiadomość dla Rosji, że to relatywnie wzmacnia Rosję, ponieważ osłabia się UE. Tak Unia Europejska się osłabia. Ja bym się nie cieszył, będąc Ameryką Północną, Chinami, Rosją czy innym krajem istotnym gospodarczo w skali światowej z tego, że gdzieś się dzieje źle. Pewne fale, pewne perturbacje dotyczące handlu, inwestycji, wahliwości kursu walutowego już przecież docierają do Rosji. Czyli stało się coś niedobrego, gdyż na dobrą sprawę w demokratycznym trybie, kierując się bardziej emocjami niż zdrowym rozsądkiem, niewielka, minimalna, jeden milion w kilkudziesięciomilionowym narodzie większość podjęła decyzję, która im samym będzie szkodziła. Naskładano im wiele demagogicznych obietnic, politycy wykorzystują pewne trudności, które ma Unia Europejska — bo w rzeczywistości są tutaj różne problemy — po to, aby zwiększać eurosceptycyzm.
— Czy według Pana Brexit może mieć negatywny wpływ na rosyjską gospodarkę?
Jest powszechnie wiadomo, że Rosjanie bardzo mocno przyczynili się do wzrostu cen nieruchomości, przede wszystkim w dobrych dzielnicach Londynu, kupując gmachy w różnych celach, często czysto spekulacyjnych. Może teraz ich ceny spadną, ale tych ludzi akurat bym nie żałował. Bardziej troszczę się o to, jakie będą losy, mówiąc starym językiem „ludu pracującego" rosyjskich miast i wsi. Z tego punktu widzenia również nie wiadomo, jak się będą toczyły obroty rosyjsko-brytyjskie, ale to może pójść w obu kierunkach. Jeśli światli ekonomiści i politycy przyczynią się teraz do dobrego ułożenia stosunków brytyjsko-rosyjskich, to Wielka Brytania, mając pewne problemy w kształtowaniu stosunków z pozostałymi 27 państwami członkowskimi UE, będzie rozglądać się, i już się rozgląda, za innymi strategicznymi ważnymi partnerami.
Z pewnością, najważniejszymi z nich są Stan Zjednoczone a także Kanada, Meksyk, Brazylia po tamtej stronie Oceanu, a patrząc na Wschód to jest w pierwszej kolejności Rosja, ale także Turcja i Indie, Chiny. Tu też jest w tej fazie więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. I moja rada jest taka, żeby nie dać się przysypać tym kurzem, który teraz opada po tej bitwie referendalnej w Wielkiej Brytanii, tylko uciekać do przodu i starać się dobrze ułożyć stosunki. Bo ten świat wcale nie musi być odczuwalnie gorszy z tego powodu, że jeden kraj, choć tak istotny, występuje z jednego ugrupowania integracyjnego, tak ważnego, jak UE. Ale pamiętajmy o tym, że jest ich więcej tych ugrupowań regionalnych w różnych częściach świata.