Na drodze czekał już na mnie znajomy, który obiecał mnie zawieźć na najwyżej położony w Dubkach punkt. Są tam czynne wieże przekaźnikowe, a także zaniedbany plac wykorzystywany niegdyś dla prób generatorów wiatrowych.


Dogadałem się z ochraniarzem, że pozostanę zamiast niego w stróżówce — ja, tak czy inaczej chciałem całą noc fotografować, a on mógłby się wyspać w swoim domu. Noc była ciężka. Zerwał się tak silny wiatr, że zrobiło się chłodno jak zimą. Żadnych ciepłych ubrań ze sobą nie brałem. Dobrze, że w stróżówce choć kurtka była, ale i ona nie chroniła za specjalnie przed zimnem. Nie miałem nawet jak się rozgrzać — póki trwała ekspozycja, trzeba było stać w miejscu, osłaniając kamerę od wiatru, żeby jej nie zwiało. Przez cały czas obiecywałem sobie: „dobra, to już ostatni kadr, a potem pędem do stróżówki", ale bez przerwy coś nie wychodziło i trzeba było sfotografować raz jeszcze, a potem gdy zdjęcie wychodziło bardzo dobre, to aż się chciało zrobić ich więcej.


Takim sposobem spędziłam na wietrze całą noc, zachodząc raz jedyny do domku, żeby wymienić akumulator. Z zimna zaczęły mnie łapać skurcze w nogach i ledwo poruszałem zziębniętymi palcami, ale byłem tak pochłonięty swoją pracą, że zimna jako takiego nie odczuwałem. A może organizm przeszedł na nowy tryb pracy…? Poszedłem pospać, jak słońce stało na niebie już dostatecznie wysoko (od 5 do 6:30).

