Oto, jaka historia zdarzyła się na Litwie. Totalitarny ZSRR oprócz traum dzieciństwa pozostawił po sobie „bałtyckim tygrysom ekonomicznym” pewne obiekty gospodarcze. Była tam kolej z Litwy do Łotwy, towarowa. A kiedy nadszedł wolny rynek, to wiele z tego zrobiło się niczyje. A kolej wzięli i rozebrali. Na złom czy po co tam. Produkcja się nie udaje, towarów nie, to po co ma leżeć.
Wezwali Litwinów i pytają: a wy po co kolej rozebraliście? Gdzie tory się podziały? Litwini się migają, coś mówią o ekologii, o migracjach łosi, o nieefektywności i kosztach eksploatacji, o walce z pozostałościami radzieckiego reżimu. Ale wszystko przeleciało. Mówią im: wy sobie tam „mono” zrobiliście. A w Unii Europejskiej „mono” być nie może. Kolej zbudować od nowa, bezzwłocznie. Nie zbudujecie, to grzywnę nałożymy. 43 miliony. To ku przestrodze wam!
Ale najgorsze w tym jest, że te konflikty są Kremlowi na rękę. Psują obraz idealnej europejskiej jedności. Ale głowa do góry. Trzeba po prostu dobrze pomyśleć, jak by się tu wykręcić. Na przykład: powiedzieć, że Litwa buduje kolej, po której przejadą natowskie czołgi. Zachodni obywatel będzie przez miesiąc pamiętać, a potem już tylko Google na pomoc, sam wszystko zapomni. Kto wie, może nawet zapłacą choć trochę.