Na szczycie G20, który startuje 4 września w chińskim mieście Hangzhou, Barack Obama będzie miał ostatnią szansę rozwiązania dwóch szczególnie niewygodnych kwestii, które „zatruły jego dwie kadencje”. Czyli konfliktów w Syrii i Ukrainie. W kuluarach szczytu liderów dwudziestu najpotężniejszych państw na świecie Syria i Ukraina bez wątpienia będą głównymi tematami do dyskusji dla amerykańskiego i rosyjskiego prezydentów.
Po wyborze Baracka Obamy na prezydenta w 2008 roku między nim a Władimirem Putinem ukształtowały się niełatwe relacje, ocenia gazeta. Zanim doszło do pierwszego spotkania w 2009 roku amerykański przywódca oskarżył Putina, który w tym czasie sprawował urząd premiera Rosji, że „jedną nogę opera o stare zasady, a drugą – o nowe”. – Nie umiemy stać w rozkroku, twardo stoimy na nogach – zapewnił Putin.
USA i Rosja zajmują przeciwstawne stanowiska nie tylko w odniesieniu do wojny w Syrii (Waszyngton popiera syryjskich rebeliantów, a Moskwa broni Asada), ale też pośrednio chwytają się za bary w kwestii ukraińskiej, pisze „LA Croix”. A po przyłączeniu Krymu i wybuchu na wschodzie Ukrainy wojny domowej, rosyjsko-amerykańskie stosunki stały się szczególnie napięte.
Ale pomimo tych głębokich podziałów, Moskwa i Waszyngton „próbowały jakoś współpracować”. W listopadzie 2015 roku z ich inicjatywy w Wiedniu przyjęto plan pokojowego uregulowania konfliktu w Syrii. 27 lutego 2016 roku po wielomiesięcznych negocjacjach ogłoszono zawieszenia broni w tym kraju. Z kolei 26 sierpnia na postawie rozmów w Genewie ministrowie spraw zagranicznych USA i Rosji poinformowali o postępach w kwestii syryjskiej. Dlatego na szczycie G20 Barack Obama będzie miał możliwość kontynuowania rozmów z Władimirem Putinem i osiągnięcia kompromisu w sprawie Syrii.
Odnośnie ukraińskiego konfliktu, w sierpniu Obama spuścił z tonu. Podczas gdy Rosja w pobliżu ukraińskiej granicy zwiększyła liczbę manewrów, Obama oświadczył, że ryzyko rosyjskiej interwencji jest minimalne, ignorując obawy Petra Poroszenki.