— Nie przywiązywałbym wagi do takich wypowiedzi Erdogana. Ponieważ Erdogan od dłuższego czasu próbuje zdystansować się od tego, od czego uzależniona jest Turcja, poczynając od NATO, a kończąc na sojuszach bliskowschodnich. Stara się budować autonomiczną politykę Turcji. W tym sensie Erodgan jest dość wierny swojemu stanowisku: ustąpił w relacjach z Moskwą i jest gotów nawiązać z nią ścisłą współpracę. Ale dlaczego z tego powodu powinna zmieniać się turecka polityka względem UE, USA czy Ukrainy? W jego stanowisku nie ma nic złego. Gdyby Erdogan publicznie powiedział, że będzie kontynuować politykę wsparcia materialnego i technicznego Tatarów krymskich, jak miało to miejsce jeszcze rok temu, to byłoby poważne. A jego obecne wypowiedzi to jedynie słowa, bardziej potrzebne Poroszence niż Erdoganowi – wyjaśnił Aleksander Kazakow.
— W przestrzeni publicznej spotkanie Poroszenki i Erdogana przedstawiono raczej w kontekście handlowym, a nie politycznym. To Poroszenko wyciąga polityczną kartę, a Turcja chce uczestniczyć w prywatyzacji ukraińskich przedsiębiorstw. Ukraina należy do regionu Morza Czarnego, czyli znajduje się w sferze zainteresowania Turcji. Turcja nie może sobie pozwolić na zrywanie stosunków z Ukrainą. Dla Erdogana w jego obecnej sytuacji lawirowanie jest zrozumiałym i stosownym stanowiskiem. Erdogan nie złożył ani jednego politycznego oświadczenia, które potencjalnie mogłoby zaszkodzić Rosji. Przeprowadził spotkanie bardzo ostrożnie – ocenił politolog.
— Przecież już był incydent: Poroszenko jedynie przywitał się i sfotografował z prezydentem USA Barackiem Obamą na szczycie bezpieczeństwa jądrowego w Waszyngtonie, a na stronie napisano, że było to przyjacielskie spotkanie. Kłamstwa na oficjalnym szczeblu dawno stały się stylem Kijowa. Nie ma się tu czemu dziwić: Poroszenko znajduje się w trudnej sytuacji i wykorzysta każdą sytuację, by pozycjonować się jako „twardy” przywódca, z którym każdy chce się przyjaźnić – podsumował politolog.