— Jaskrawym przykładem takich zagrożeń i ich negatywnych konsekwencji jest polityka zagraniczna USA na Bliskim Wschodzie. Przyczyniła się ona do pojawienia się w regionie struktury, w ramach której Stany Zjednoczone w dalszym ciągu działają jako ingerująca siła zewnętrzna. Jednak nie przyczynia się ona do stabilizacji tego regionu – ocenia „The National Interest”.
Dzięki wysiłkom Waszyngtonu w regionie doszło do destabilizacji władzy, w wyniku czego jego państwa, oprócz Tunezji i Omanu, zostały wciągnięte w jakiś międzypaństwowy konflikt zbrojny.
Właśnie do takiego „liberalnego kłamstwa” ucieka się Waszyngton, podtrzymując kontakty z Arabią Saudyjską — krajem, który ma zgubny wpływ na wiele kwestii i jest przyczyną konfliktów między szyickimi a sunnickimi państwami regionu.
Odnośnie niespójnej polityki Obamy w Syrii, nie udało mu się ani doprowadzić do zmian na korzyść umiarkowanych powstańców, ani do wprowadzenie stref humanitarnych, które pomogłyby w zatrzymaniu Syryjczyków w ich własnym kraju.
— Syryjski konflikt zmieni krajobraz polityczny świata arabskiego o całe pokolenie. Chodzi nie tylko o to, że ugrupowania islamistów będą dominującym zjawiskiem w polityce panarabskiej w możliwej do przewidzenia przyszłości, ale i o to, że zagraniczni bojownicy z tych ugrupowań mogą wrócić do swoich krajów – pisze „The National Interest”.