Gdybym wierzyła w Boga, uznałabym, że natchnął marszałka Kuchcińskiego. Trudno sobie wyobrazić korzystniejszy dla PiS przebieg zdarzeń, niż kolosalna awantura o sejmowych dziennikarzy, która totalnie przykryła debatę nad budżetem.
I nie miejcie złudzeń: mimo wycofania zarządzenia Kuchcińskiego, PiS nadal na nim wygrywa. Awantura o dziennikarzy wywołała wystąpienie Szczerby, wystąpienie Szczerby spowodowało wywalenie go z obrad, wywalenie go z obrad sprowokowało okupację mównicy, okupacja mównicy doprowadziła do przeniesienia obrad do sali kolumnowej — w wyniku czego, zamiast dyskusji nad budżetem, rozpoczęła się dyskusja nad tym, czy głosowanie budżetu było legalne, a ulicę Wiejską zajęli demonstranci domagający się wolności słowa. Budżet jako taki nie obchodził kota z kulawą nogą.
Przechodząc jednak do porządku nad co bardziej spiskowymi teoriami — nie sposób nie zauważyć, że zastosowana przez PiS metoda odwrócenia uwagi była wręcz klasyczna. Od dziesiątek lat politycy — celują w tym amerykańscy prezydenci — wywołują wojny, żeby odwrócić uwagę opinii publicznej od kwestii dla siebie niewygodnych. Wywołanie politycznej wojny z mediami okazało się równie skuteczne jak wysłanie oddziałów zbrojnych — z którego zresztą władza też tak do końca nie zrezygnowała. Wyniesienie protestujących sprzed Sejmu, otoczenie parlamentu przez policję, apel min. Błaszczaka o Żandarmerię Wojskową na ulicach — w związku jakoby z ciężarówką, która wjechała w tłum w Berlinie — znakomicie skoncentrowały uwagę mediów i opozycji na kwestii doprawdy błahej.
Koksowniki, gaszone przez państwową Straż Pożarną, gorąca herbata z kuchni polowej i bigos, donoszony zmarzniętym demonstrantom przez wdzięczny lud stolicy, hymn odśpiewany nieomal w całości przez protestujących, wznoszących w górę rozcapierzone w znaku „Victorii" palce — toć to nieomal stan wojenny.
Media, wpuszczone z powrotem do budynku parlamentu, ekscytowały się zamkniętymi drzwiami na galerię, z której można by strzelić fotkę posłom opozycji, okupującym trybunę. Nikt, ale to nikt, nie postawił pytania o kształt budżetu państwa na rok 2017.
Strajkujący przeciw swojej sejmowej banicji żurnaliści — zwłaszcza telewizyjni — jak zdrowaśki powtarzali, że PiS chce „uniemożliwić im zadawanie trudnych pytań". Trudne pytanie warte zadania brzmi na przykład: „Jaki będzie deficyt budżetowy w 2017 roku, jeśli wzrost wyniesie 3,2, a nie 3,6 punktów procentowych?". Trudne pytania, jakie dziennikarze zadają przedstawicielom obozu władzy brzmią, na przykład, „Czy przeprosi pan Polaków".
„Niech pan będzie poważny" — odpowiedział na to Jarosław Kaczyński. Jak rzadko zgadzam się z prezesem.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, publicystka polska, Warszawa
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.