Z tym pytaniem korespondent Sputnika zwrócił się do podpułkownika Bundeswehry Jochena Scholza, który służył wcześniej w ministerstwie obrony Niemiec, a także w NATO.
— To zależy od tego, jakie zadania zostaną przed nimi postawione. Takie siły są niewystarczające do prowadzenia wojny. Jeśli mówimy o tej dyslokacji w kontekście Niemiec, to należy zauważyć, że dokonuje się ona nie w ramach NATO, lecz dwustronnego porozumienia między Polską i Stanami Zjednoczonymi. W związku z tym narzuca się pytanie, na jakiej podstawie Niemcy udzielają tej pomocy logistycznej, w którą zaangażowane jest Centrum Logistyczny Bundeswehry. Ale za to wszystko trzeba płacić i nietrudno się domyślić, na czyich barkach spoczną te wydatki.
- W Niemczech i w innych krajach europejskich obecni są amerykańscy wojskowi i amerykański sprzęt. Tym samym, Europa mogłaby pełnić rolę „węzła" w przypadku wojny ofensywnej lub obronnej USA, czyż nie tak?
- Zgodnie z planem, co dziewięć miesięcy ma dochodzić do rotacji amerykańskich wojsk. Czy to oznacza, że ich przerzucanie przez port Bremerhaven i przy wsparciu Bundeswehry będzie powtarzać się co dziewięć miesięcy?
— Jeśli Niemcy będą pozostawać punktem przeładunkowym i będą gotowe do służenia Amerykanom, to pewnie tak będzie. Narzuca się jednak pytanie: dlaczego wojska nie są przerzucane przez Gdańsk?
— Tak, ale w samym tylko Bremerhaven. W pozostałej części Niemiec cała ta historia przeszła prawie niezauważenie. I media krajowe prawie nie naświetlają tej sytuacji.
- A przecież mowa o największej od czasów II wojny światowej dyslokacji wojsk ze Stanów Zjednoczonych do Europy. To oznacza, że sytuacja jest dziś o wiele poważniejsza niż w latach 80?
- Czyli są tacy, którzy wychodzą z założenia, że Rosja wtargnie do krajów bałtyckich?
— Wszyscy doskonale wiedzą, że Rosja nie ma takich zamiarów. To kolejny element gry. Co więcej Zachód wymyśla zagrożenia, które w rzeczywistości nie istnieją, żeby uzasadnić zwiększenie wydatków na cele wojskowe. Nie sposób też nie zauważać, że wiodący politycy, na przykład w krajach bałtyckich otrzymali wykształcenie w USA już po rozpadzie ZSRR. Dziś uczestniczą w tej grze i opowiadają swoim współobywatelom, że grożą im Rosjanie. W związku z tym mogę jedynie przypomnieć ironiczną uwagę rosyjskiego prezydenta, którą ten uczynił kilka tygodni temu: „Między Moskwą i Władywostokiem 9000 km i mamy inne rzeczy na głowie niż zdobywanie krajó bałtyckich".