Igor Dodon nazywa siebie promołdawskim politykiem. Ma on również dobre kontakty w rosyjskiej elicie politycznej. Dodon jest przekonany, że rozpoczyna się nowy okres w historii stosunków obu państw. I to właśnie jego zasługa. Poprzednicy woleli prosto po wyborach jechać do Brukseli, a on — do Moskwy. Ale potem uda się jednak do siedziby Unii Europejskiej. W międzyczasie Dodon podkreślał, że zamierza naznaczyć Rosję na partnera strategicznego, czego w ostatnich latach starannie unikali jego poprzednicy.
Rosyjski prezydent otwarcie powiedział, jaką chciałby zobaczyć Mołdawię: terytorialnie jednolite państwo z pozablokową neutralnością, przewidzianą w swoich kontaktach z europejskimi partnerami.
Porozumienie o stowarzyszeniu z UE, podpisane przez Kiszyniów w 2013 roku, po którym rosyjski rynek został zamknięty dla mołdawskich towarów, skrytykowali obaj prezydenci. „Straciliśmy rosyjski rynek. I, co nie dziwi, nasz eksport do UE również spadł — czyli niczego nie zyskaliśmy z podpisania tego porozumienia” — zarzucał swoim poprzednikom Dodon. I dodał: „Wyciągnęliśmy nauczkę i wzięliśmy pod uwagę błędy”. Jednakże na razie on nie jest w stanie anulować porozumienia. Mołdawia jest republiką parlamentarną, a partia Dodona nie zdobyła jeszcze większości w parlamencie.
Ponadto Dodon zaproponował podpisanie ramowego memorandum o euroazjatyckiej współpracy i poprosił rosyjskiego prezydenta o rozpatrzenie tego, aby Mołdawia została obserwatorem w organizacji.
„Dziś jest historyczny dzień” — bez zbędnej skromności podsumował rozmowy Dodon i dodał w imieniu swojego narodu, że chce się przyjaźnić z Rosją. Odmówił tylko uznania Krymu za rosyjski. „Ja swojego stanowiska nie zmieniałem, nie zmieniam i nie zmienię. Należy zrozumieć, że musimy budować z Ukrainą przyjazne stosunki, musimy rozwiązać problem Naddniestrza… Myślę, że w Mołdawii teraz nikt nie podejmie tego ryzyka” — powiedział Dodon. Trzecią po Moskwie i Brukseli stolicą, którą on odwiedzi, będzie Kijów.