Jest ogromna różnica między tymi, którzy dzwonią lub piszą do Waszyngtonu, próbując uzyskać od Trumpa jasność w tej lub innej kwestii, a tymi, do których dzwoni Waszyngton. Niemcy znalazły się w pierwszej kategorii, a Chiny w drugiej.
Interesująca jest nie tyle rozmowa Trumpa z Merkel (o której opinia publiczna i tak wszystkiego się nie dowie), a to, co się równolegle działo w niemieckim Baden-Baden. Odbywało się tam spotkanie ministrów finansów i gospodarki krajów G20. Amerykańska delegacja usunęła z dokumentu końcowego wzmiankę o „wolnym handlu” i walce z „globalnym ociepleniem”. To w rzeczywistości jest rezygnacja z dotychczas obowiązujących ram komunikacji, zagrożenie nałożenia ceł na europejskie towary, aby zmusić Europejczyków do inwestowania w Stanach Zjednoczonych.
Teraz spójrzmy, na ile ważniejsze dla USA od Niemiec są Chiny. Okazuje się, że niemal dwukrotnie. Obrót handlowy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Niemcami to ponad 165 miliardów euro rocznie, z dużym amerykańskim deficytem. Amerykańsko-chiński – 519,6 miliarda w 2016 roku, nawiasem mówiąc też z deficytem dla USA. I Trump grozi z tego powodu Chinom w takim samym stopniu, co Europie, ale wszyscy już rozumieją, że te groźby są jak okrzyki i przytupywanie nogami zapaśnika sumo przed walką.
Wyznaczono już datę, ale na razie nieoficjalnie – 6-7 kwietnia. Odbędzie się ono najwyraźniej w prywatnej rezydencji Trumpa na Florydzie. Sam fakt wizyty „w najbliższym czasie” potwierdzono na spotkaniu Tillersona z Jinpingiem. Wspomniano też o kolejnym szczycie, a mianowicie wizycie Trumpa w Chinach.
Współczesnej Ameryce nie jest potrzebne te całe mnóstwo konfliktów (w rodzaju Korei Północnej czy Ukrainy) — owoców poprzedniej administracji przy aktywnym wsparciu „zadłużonych w sferze bezpieczeństwa”, podsumowuje Dmitrij Kosyriew.