„To bardzo nieprzyjemna, ale w pełni zrozumiała sytuacja. Strona słowacka anuluje swój podpis pod umową, bo boi się Sputnika, boi się rosyjskiego spojrzenia na wydarzenia w świecie, alternatywnego wobec trendu panującego na Zachodzie.
Ze Sputnika uczyniono, w istocie rzeczy, straszydło, zawsze i wszędzie nazywa się go „tubą kremlowskiej propagandy". Zachodnie władze odstraszają potencjalnych odbiorców Sputnika, dyskredytują go w oczach polityków i ogółu społeczeństwa. Dzieje się tak na poziomie Parlamentu Europejskiego. Taki punkt widzenia stał się także szablonem dla zachodnich mediów.
Do niedawna jeszcze Słowacja „trzymała się" — w kraju tradycyjnie panują silne prorosyjskie nastroje, sympatie do kraju, który zwyciężył w walce z faszyzmem i przyniósł nam wolność. Słowacja jednak też nie wytrzymała. Nasuwa się pytanie: jak można anulować podpis pod tekstem umowy, w której mowa o nowych możliwościach informacyjnych dla strony słowackiej — wymianie materiałami w języku angielskim i rozwoju wspólnych projektów w interesie obydwu stron? Co skłoniło do zwrotu o 180 stopni?
Najwyraźniej, na naszą agencję silny nacisk wywierały organy władzy, które posłusznie wypełniają wolę nie tylko Brukseli, ale też USA i NATO. Nie da się ukryć — słowackie media nie są wolne, a to oznacza, że w kraju nie ma wolności słowa. Trzeba pomyśleć, jak poprawić tę nienormalną sytuację, jak naprawić relacje z Rosją. Przecież prędzej czy później trzeba to będzie zrobić".