— Czy to nowy zwrot w śledztwie smoleńskim?
— Nie, bez przesady. To jest, jak by to powiedzieć delikatnie? Antoni Macierewicz, który zapowiedział, że ma dowody na to, że na pokładzie nastąpił wybuch, że to był zamach, że doszło do zamordowania pasażerów Tupolewa, stanął przed takim faktem, że nawet powołana przez niego komisja śledcza, opłacana sowicie z budżetu MON, nie potrafi tego udowodnić. Cóż można w takim momencie zrobić? Trzeba znaleźć jakiś winnych, najlepiej nie Polaków, którzy będą odpowiadali za tę katastrofę. Wybór padł akurat na kontrolerów rosyjskich…
— Tak, chociaż wydaje mi się, że trzeba szerzej popatrzeć na ten wątek polityczny. Nie kierować się wyłącznie taką bieżącą oceną sytuacji, jaką przedstawia Antoni Macierewicz dlatego, że jemu to się zmienia. Ja przypominam, że były różne teorie o rozprowadzonym w powietrzu helu, o tym, że trzy osoby przeżyły i zostały dobite na miejscu wypadku, o trotylu, który miał się znajdować w skrzydłach samolotu i został zdalnie odpalony.
Ilość tych różnych teorii, które za każdym razem miały być prawdziwe i ostateczne i wyjaśniające katastrofę, wskazuje na to, że Antoni Macierewicz nie dąży do ujawnienia czy wyjaśnienia przyczyn tego wypadku. Tylko traktuje katastrofę smoleńską jako pewnego rodzaju oręż do wewnętrznej politycznej walki, ale zaczyna to być też oręż do walki zewnętrznej.
— No tak, to, w co wierzy, lub w co nie wierzy Antoni Macierewicz jest dla mnie nieistotne. Moim zdaniem, nie należy się tym zbytnio przejmować. Ważne jest to, co mówią zapisy czarnych skrzynek, co mówią dokumenty i eksperci. Zarówno zapisy czarnych skrzynek, jak i dokumenty oraz eksperci potwierdzają, że doszło do wypadku. Wypadku komunikacyjnego, gdzie zawiniło wiele różnych osób na różnym etapie — przygotowywania tego lotu, samej procedury, potem lotu i lądowania. Wśród tych osób, które zawiniły są też kontrolerzy. Ale ich wina jest częściowa i w żadnym wypadku nie można mówić o zamierzonym działaniu.
— Trudno się dziwić takiemu stanowisku. Niezależnie od wszystkiego — to oczywiście jest zrozumiałe, że strona rosyjska broni swoich kontrolerów — po stronie kontrolerów stoją fakty i ustalenia raportu Millera i raportu MAK. Takie oświadczenie jest oczywiste i zupełnie naturalne.