Cztery dni potem generał John Nicholson rozkazał zrzucić najsilniejszy w konwencjonalnym arsenale USA pocisk na bojowników PI ukrywających się w tunelach wschodniego Afganistanu, czym nie tylko trafił na okładki światowych gazet, ale też „nieumyślnie wysłał sygnał syryjskiemu i północnokoreańskiemu dyktatorom, że to oni mogą stać się kolejnym celem „matki wszystkich bomb" — podkreśliła gazeta. Te epizody ilustrują, jak nawet najbardziej zaprawieni w bojach dowódcy z czterogwiazdkowymi epoletami mogą utracić z pola widzenia szersze polityczne lub strategiczne następstwa swoich decyzji operacyjnych.
„Zapadło wiele takich decyzji, które najwyżsi oficerowi podejmowali w pełni samodzielnie, nie pytając „mamy o pozwolenie"" — powiedział gazecie były wysoki rangą urzędnik Pentagonu Robert Scher. „Ale oni muszą zrozumieć i przyjmować do wiadomości, że ich działania mogą mieć strategiczny wpływ na sfery życia, które znajdują się poza granicami ich uprawnień" — dodał Scher.
Amerykańscy urzędnicy oznajmili w czwartek, że generał Nicholson nie spytał o pozwolenie ani Donalda Trumpa, ani sekretarza obrony Jamesa Mattisa, ani też Przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, generała Josepha Dunforda zanim zrzucił gigantyczną bombę na Afganistan.
Amerykańscy urzędnicy przyznają, że generał Nicholson miał wszystkie potrzebne uprawnienia do przeprowadzenia nalotu na afgańskie bunkry i tunele, tak jak miał je za rządów administracji Obamy.
Trump natomiast dał do zrozumienia, że nie chce, by konsultowano z nim każdy ruch wojskowy, a wręcz przeciwnie, że chce, aby dowódcy mieli więcej władzy, tak by walka przeciwko wrogom posuwała się szybciej do przodu.