Uchodzący w polskim mainstreamie za znawcę geopolityki najczęściej jednak w swych ocenach się mylił, a jego przewidywania się nie sprawdzały. W 1998 roku udzielił kontrowersyjnego wywiadu dla francuskiego pisma „Le Nouvel Observateur". Bagatelizował w nim zagrożenie wynikające z fundamentalizmu islamskiego, a talibów określił jako „trochę wzburzonych muzułmanów". Normalna rzecz dla kłamców i hipokrytów.
Zapytany przez dziennikarkę o to, czy Trump posiada wizję polityki zagranicznej, Brzeziński zaprzeczył. Stwierdził, że obecny prezydent nie ma żadnego pomysłu na politykę zewnętrzną. Reaguje jedynie na jakieś wydarzenia ad hoc, w chaotyczny i nieodpowiedzialny sposób.
Chwilę później jednak, nazywając „emocjonalną reakcją" Trumpa na rzekome użycie przez wojska syryjskie broni chemicznej przeciw ludności, zaczął go za to chwalić. Bo przecież to prezydent „państwa dobra" i wolno mu wszystko. Całe życie to robił i do teraz niczym automat broni we wszystkim każdej amerykańskiej administracji.
Jemu i jemu podobnym argumenty żadne nie są potrzebne, bo przecież, jak zapytana kiedyś przez dziennikarza sekretarz stanu, Madeleine Albright o pół miliona irackich dzieci, których życie stało się „kosztem" pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, odpowiedziała — „… co do ceny — to sądzimy, że nie jest wygórowana, a Stany Zjednoczone są dobre! ".
Dla pana Brzezińskiego, niesprowokowany atak USA na inny suwerenny kraj, na podstawie zmyślonych przez amerykańskie wywiad przyczyn, jak również bez jakiejkolwiek sankcji ONZ, nie jest przecież czymś wyjątkowym i niestosownym.
Karta Narodów Zjednoczonych wcale nie zawiera zapisu o tym, że państwa wyrzekają się przemocy w rozwiązywaniu wzajemnych konfliktów, a nawet jeśli jest tam taki zapis, o czym dobrze wiemy, to Brzeziński nadal uważa, że Stanów Zjednoczonych nie dotyczy, bo te jako „państwo dobra" mają moralne prawo by dyscyplinować i przywoływać do porządku (amerykańskiego oczywiście) inne kraje.
To nie rozmowa z niezależnym ekspertem, ale rozmowa z ordynarnym lobbystą interesów Ameryki, która dąży do zniszczenia integralności Syrii i ustanowienia w niej strefy wpływu.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że USA zbroją terrorystów i umiarkowanych terrorystów nazywanych dla niepoznaki „umiarkowaną opozycją" w Syrii. Po wyzwoleniu Aleppo, w nadanym przez rosyjską telewizję reportażu, można było zobaczyć zajęte składy amunicji, a na skrzyniach amerykańskie, czeskie i niestety również polskie napisy. Oficjalnie w Syrii są tylko jacyś amerykańscy „doradcy wojskowi", jednak ktoś taki jak Brzeziński dobrze wie jaka jest prawda. Całe życie kłamał w interesie państwa, któremu służył i teraz robi to samo.
Człowiek ten na przykład w wywiadzie udzielonym w 1998 r. przyznał, że oficjalna wersja mówiąca o udzieleniu afgańskiej opozycji pomocy wojskowej przez Stany Zjednoczone dopiero po interwencji radzieckiej w 1979 r. była kłamstwem. Prawda była taka — powiedział Brzeziński — że Stany Zjednoczone zaczęły dostarczać sprzęt wojskowy mudżahedinom na pół roku przed wkroczeniem wojsk radzieckich do Afganistanu. Krytyczny jest zapewne w tym, że poprzednicy Trumpa, gdy na jakiś kraj napadali, robili to kompleksowo, a trup ścielił się gęsto, aż do jego podboju lub całkowitego zniszczenia. Już choćby w stosunku do Obamy, który napadł z innymi członkami NATO na Libię, jawić mu się musi jako dyletant i nieudacznik.
We wspomnianym wywiadzie, gdy zapytano go, czy nie żałuje decyzji wparcia mudżahedinów i doprowadzenia do krwawej wojny w Afganistanie, cynicznie jak każdy lojalny członek imperium, powiedział: „Czego mam żałować? To był świetny pomysł z tą tajną operacją. Wciągnęliśmy Rosjan w afgańską pułapkę i wy chcecie, żebym tego żałował? W dniu, w którym Rosjanie przekroczyli granicę, napisałem do prezydenta Cartera: Mamy teraz okazję sprawić, aby Afganistan stał się dla Związku Radzieckiego tym, czym dla nas był Wietnam. I tak się stało. Przez prawie 10 lat Moskwa była uwikłana w konflikt niemożliwy do usprawiedliwienia przed własnym społeczeństwem, w rezultacie czego nastąpiła wewnętrzna demoralizacja i wreszcie rozpad radzieckiego imperium".
Brzezińskiego nie interesują żadne aspekty moralne. Jak każdy amerykański polityk, humanizmu czy praw człowieka używa jedynie jako słów wytrychów, które mogą być pomocne USA jako pretekst do kolejnych podbojów, zniewolenia kolejnych państw, przywłaszczania ich zasobów naturalnych i podporządkowywania ich gospodarek.
Zażenowanie wywołuje, bo było nie było to jednak profesor, jego prognoza co do rychłego upadku Rosji, ponieważ „Putin i Miedwiediew stali się biznesmenami dbającymi wyłącznie o własne korzyści". Żenuje nie tylko infantylizm i prymitywizm tej myśli, ale już sam fakt, że mówi to obywatel kraju największych społecznych nierówności; niewyobrażalnych fortun kontrastujących z niewyobrażalną nędzą; pałaców, w których mieszkają nieliczni i nieubezpieczonych zdrowotnie ludzi zamieszkujących kartonowe pudła w amerykańskich parkach.
Z nieskrywana radością, jako kliniczny antykomunista konstatuje, że to jest ostateczne zerwanie z komunistyczną przeszłością, ponieważ tradycji państwowej Putin przeciwstawia swój prywatny interes i temu interesowi gotów jest wszystko poświęcić. Choć nieprawdziwa wizja współczesnej Rosji, która z komunizmem nic już od dawna wspólnego nie ma, Brzezińskiemu się dobrze kojarzy, bo przecież dokładnie tak jest w jego Stanach Zjednoczonych, które od swego powstania służą tym, którzy mają wiele, przeciwko tym, którzy nie mają nic.
Z Putinem musiał mu się pomylić Jelcyn, w którego czasach nastąpiła oligarchizacja gospodarki. Gdyby tylko potrwały trochę dłużej, Rosję można byłoby po prostu wykupić.
Dalej, starszy pan snuje wizję jakiegoś trójporozumienia między Chinami i USA, do którego powinna rzekomo przystąpić Rosja, bo inaczej spotkają ją negatywne konsekwencje. Oczekuje od tych krajów współdziałania w agresji na Koreę Północną, która rzekomo zagraża Stanom Zjednoczonym, a więc całemu światu. Na granicy koreańskiej od 60 lat stoi 40 000 uzbrojonych po zęby amerykańskich żołnierzy, gotowych w każdym momencie dokonać napaści na ten kraj.
Słuchając bredni Brzezińskiego można pomyśleć, że jest odwrotnie i na nieistniejącej granicy koreańsko — amerykańskiej stoją wojska Kim Dzong Una. Taki „ekspert" powinien chyba wiedzieć, że Chiny, najważniejszy partner handlowy i sojusznik Korei Północnej, nie mają żadnego interesu, by wziąć udział w amerykańskiej agresji na ten kraj, by po jego zniszczeniu, USA mogły zainstalować tam kolejne bazy, tym razem przy chińskiej granicy, a Chiny zalała fala uchodźców. Chińczycy dobrze wiedzą, że ewentualna amerykańska agresja wobec Korei jest obliczona na destabilizacje Chin jako największego gospodarczego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych, z którymi te coraz bardziej przegrywają. Dalej Brzeziński nie wie, albo udaje, że nie wie, iż największym przeciwnikiem agresji na Koreę Północną, jest amerykański sojusznik Korea Południowa, która w razie amerykańskiej agresji na Północ będzie musiała przyjąć odwet, być może także atomowy.
Z geografią Europy też u pana profesora nie najlepiej. Stwierdził, że ewentualny konflikt Rosji z Zachodem w pierwszym etapie skupiłby się na krajach sąsiednich, czyli na Ukrainie i Białorusi, a w następnym etapie na Polsce i krajach bałtyckich. Od kiedy Białoruś i Ukraina to kraje Zachodu? Tego nie raczył wyjaśnić. Nie wyjaśnił również z jakiego powodu Rosjanie mieliby na nas napaśc, ale tu akurat od normy nie odstaje. Nikt tego nie wyjaśnia, bo „oczywiste" twierdzenia dowodów nie wymagają.
Sytuacja w Polsce jest przejściowa, a jej zmiana zależy od długości życia niektórych osób. Katastrofa w Smoleńsku poruszyła polską elitę i dlatego szukała i szuka ona kogoś kto za tym stoi. Czy to zdrajców wewnątrz kraju, czy też wrogów na Wschodzie. Nie wsparł też teorii o sztucznej mgle, pancernej brzozie czy bombie termobarycznej, ale zrwócił uwagę na to co wiemy wszyscy od samego początku, że przyczyną wypadku była głupota i nacisk na pilotów, by za wszelką cenę wylądowali.
Jednym słowem albo banały, albo brednie.
I oglądając ten wywiad aż chce się powiedzieć — kończ waść, wstydu oszczędź!
Jarosław Augustyniak, polski publicysta, Warszawa
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.