W zeszłym roku polskie kobiety wypędziło na ulice poczucie zagrożenia, które zafundował im konserwatywny rząd Beaty Szydło, będący o krok od zaostrzenia prawa aborcyjnego — i tak już jednego z najsurowszych w Europie. W tym roku sytuacja jest podobna. Do Sejmu znów trafiły dwa przeciwstawne projekty — „Zatrzymaj Aborcję!" przygotowany przez organizacje pro-life oraz „Ratujmy Kobiety" środowisk feministycznych, liberalizujący przepisy i zezwalający na aborcję do 12 tygodnia bez podania przyczyny. Projekt konserwatywny ma jednak sporą przewagę, ponieważ oficjalnie poparli go polscy biskupi. Ale to nie jedyny powód dzisiejszej mobilizacji kobiet.
Dlatego dziś, pomimo iż sytuacja nie wydaje się tak kryzysowa jak rok temu, polskie kobiety postanowiły wyjść na ulice ubrane na czarno i z parasolkami, które stały się symbolem walki z rządem. Liczą na to, że Czarny Wtorek powtórzy sukces zeszłorocznego Czarnego Poniedziałku i da Beacie Szydło do myślenia. Zwłaszcza, że skala protestów w tym roku będzie naprawdę ogromna. Protesty odbędą się w 70 miastach Polski i 8 poza granicami. Co ważne — protestować będą nie tylko kobiety w metropoliach takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław czy Poznań, ale również na prowincji.
W zeszły roku 3 października strajkowało około 250 tysięcy kobiet. Dziś jest szansa przebić tę liczbę i pokazać, że ich świadomość rośnie. Nie są tylko potulnymi matkami i żonami, wyczekującymi 500+ od państwa.
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.