Taktyczną nazwę tego manewru Makrak zapożyczył od III Rzeszy. „Wilcze stado” okrętów podwodnych Kriegsmarine przysporzyło niemało kłopotów Amerykanom i Brytyjczykom na Oceanie Spokojnym oraz Atlantyku, niespodziewanie atakując okręty przeciwnika z różnych stron. Taka formacja była potężną siłą: jeden cel mogło atakować nawet sześć okrętów podwodnych. Hitlerowskie Niemcy, posiadające imponującą flotę podwodną, wykorzystywały tę taktykę wszędzie, gdzie było to możliwe.
Zresztą, gabaryty w bitwie morskiej już dawno nie mają znaczenia. Niewielkie korwety typu Bujan-M też nie są zbyt wielkie. Jednak ich podstawowe uzbrojenie – pociski manewrujące Kalibr – mogą „zaskoczyć” nawet krążownik. Takiego samego zdania są zachodni eksperci, którzy wysoko oceniają możliwości rosyjskich korwet biorących udział w operacji w Syrii. Być może ukraińskie kutry też wydają się łatwym przeciwnikiem na pierwszy rzut oka? Być może stoczniowcy, którzy kiedyś budowali lotniskowce, zdołali uzbroić swoje okręty w odpowiednią broń?
Każda rosyjska korweta, nie mówiąc już o fregatach „Admirał Grigorowicz” i „Admirał Essen” lub krążowniku „Moskwa”, wyśle takie „wilcze stado” na dno poza zasięgiem wzroku. Jedną salwą pocisków przeciwokrętowych. Nawet jeśli jeden kuter zdoła podpłynąć, aby założyć „klincz”, raczej nie uszkodzi poważnie rosyjskiego okrętu swoimi „lądowymi” armatami. Pozostaje jeszcze staranowanie. Ale atak samobójców praktykują obecnie tylko zakazane „państwa” i „organizacje”.