„Państwo agresor nie kupuje u nas cukierków, piwa i tapet". Mniej więcej z taką skargą na Rosję zwróciła się Ukraina do Światowej Organizacji Handlu.
To zdaniem Kijowa jest sprzeczne ze zobowiązaniami Rosji w ramach WTO. Natomiast sama Ukraina zachowuje się wzorcowo, pozostawiając za sobą prawo do embarga na rosyjskie towary, nie mówiąc już o niewywiązywaniu ze wszystkich innych ustaleń i długów.
Moskwa na przykład od maja czeka na konsultacje w związku z zakazem wwozu na Ukrainę mięsa, ryb, wyrobów alkoholowych, nawozów i wielu innych towarów z Rosji.
Ale logika Kijowa w danej kwestii została przedstawiona niejednokrotnie: po co kupować towary od „państwa-agresora". To praktycznie oficjalne określenie Rosji na Ukrainie. Ale już żeby coś sprzedać agresorowi — ta praktyka jest w pełni normalna. A kiedy ten odmawia zakupu, to nie tylko dziwi to ukraińskie władze, ale też obraża. A to już przecież trzecia skarga do WTO. Kijów nijak nie może pogodzić się z tym, że traci dochody. Eksport tych samych tapet spadł siedmiokrotnie. Dochód ze sprzedaży soków w pierwszej połowie tego roku wyniósł zaledwie 400 tys. dolarów. A był przecież moment — nie tak dawno temu, w 2013 roku — że Ukraina eksportowała je na sumę 72 mln dolarów. A jak ma się sprawa z cukierkami? Aż strach pomyśleć.
Więc najwyraźniej stwierdzili w Kijowie, że jak na razie możliwa jest tylko „energetyczna niezależność" od Rosji, w innych sferach należy się kierować interesami gospodarczymi. Choć wygląda to dość niekonsekwentnie. Najpierw „Bić Moskali", a teraz „kupujcie nasze łakocie".
Dziwnie musi wyglądać takie stanowisko także w oczach Ukraińców — jakoś nie wpisuje się w ramy ideologiczne. Ale najwidoczniej potrzebne są też skargi do WTO: sygnał „Rosja winna" dobrze odbierany jest na Ukrainie nawet w połączeniu z takimi absurdalnymi oskarżeniami.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.