Jest tu istotne drugie dno. Bo też metafora do półek sklepowych się nie ogranicza.
Przypomnijmy.
Podczas ukrzyżowania (J 19,28-30) „Jezus (…) rzekł: »Pragnę«. Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop (gałązkę krzewu rosnącego na murach — LS) gąbkę pełną octu i do ust Mu podano". Podług Mateusza (Mt 27,48-49) i Marka (Mk 15,36) odbyło się to wśród szyderczych komentarzy. Tak oto ocet na półkach staje się nie tylko dowodem braków zaopatrzeniowych, ale symbolem męczeństwa narodu pod dyktatorskim butem.
Skoro jest męczeństwo, muszą być oprawcy i męczennicy.
Tutaj podział dokonywany przez IPN, a podtrzymywany przez dzisiejsze władze, jest dziecinnie prosty. Oprawcy to członkowie partii, milicja, ORMO, ZOMO, WOP, generalicja itd. Męczennicy — cała reszta narodu. Kalka ta, aczkolwiek zrozumiała, ma swoje słabości.
Otóż za Gierka członków partii były 3 mln. Dodając ich zindoktrynowane dzieci i po części posłuszne żony (mężów), osiągamy pułap ok. 12-15 mln osób. Gdyby więc każdy oprawca unicestwił chociaż jednego męczennika, między Odrą a Bugiem pozostałaby tylko krwawa horda.
Co gorsza, w latach 1955-1980 liczba czynnych, zaangażowanych opozycjonistów nie przekraczała nigdy, podług ich własnej oceny, niespełna tysiąca obywateli. Szeregi podziemia antykomunistycznego w latach bezpośrednio powojennych oceniane są przez różnych historyków na 10-30 tys.
W czasach Jaruzelskiego trudno wysuwać jakiekolwiek liczby już choćby z powodu rozmaitości form oporu — od noszenia znaczka Solidarności w klapie, poprzez manifestacje, konspirę, udział ośrodków polonijnych za granicą itd. W każdym razie dwustronny podział społeczeństwa nijak się ma do rzeczywistości na żadnym etapie PRL.
Nie zaprzeczając z jednej strony istnieniu uprzywilejowanej i sczerwoniałej nomenklatury, z drugiej zaś opozycji, choćby miała ona w większości kanapowo-kawiarniany wymiar, nie można zapominać o — jak ich nazywał Juliusz Słowacki — zwykłych „zjadaczach chleba", czyli rolnikach, robotnikach, górnikach, urzędnikach, sprzedawcach, nauczycielach, lekarzach, pismakach, rysownikach… stanowiących co najmniej 80% społeczeństwa. Tymczasem to oni nie tylko zapewniają materialny byt narodu, ale też w dominującym stopniu, czynnie lub biernie, współtworzą jego kulturę. Ślepy traf jakiś najwyraźniej sprawił więc, że octowy PRL (po 1955 r.) widzi rozkwit polskiej nauki (z jakże podatną na manipulacje historią na czele), triumfy polskiej szkoły filmowej, rozwój teatru, światową pozycję rodzimego plakatu, mnożenie się znakomitych niekiedy kabaretów, sławę muzyków i kompozytorów…

Nie wspominając już o industrializacji kraju, 1000 szkół na tysiąclecie, FWP itp. Są to oczywiście skrajne banały, sprawdzalne w każdym uczciwym podręczniku czy leksykonie, a w przypadku ok. 50% rodaków również w osobistej pamięci.
Nie lekceważąc tego i nie zacierając (choć z krzywdą kruchty to już może przesada), uczciwość historyczna czy zgoła elementarna uczciwość ludzka nakazywałyby widzieć różność aspektów minionych lat, tych sprzed roku 1989 również. Nie tylko czerń i ocet były na tamtym świecie.
A skądinąd nawet octów jest parę rodzajów: winny, jabłkowy, wieloowocowy.
Wmawiając, że wszędzie ocet, do tego jednakowy, przypomnijmy jednak obywatelom tę najprostszą wersję sentencji Jana Zamoyskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Czyżby miała nas czekać Rzeczpospolita zmanipulowana, ciemna na wzór i przykład IPN?
Ludwik Stomma, polski publicysta
Autor jest komentatorem polskiego tygodnika opinii „Przegląd".
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.