„Symetryzm" to pojęcie, które już półtora roku temu wprowadzili do polskiego dyskursu politycznego wybitni publicyści „Polityki", Mariusz Janicki i Wiesław Władyka. Popełnili oni wówczas tekst zatytułowany „Klątwa politycznego symetryzmu — symetryści i poputczycy", który to tytuł w zasadzie konsumuje cały przekaz. Symetryści — zdefiniowani przez autorów jako wyznawcy tezy, że „nie ma większej różnicy między PiS a innymi partiami, a jeśli już, to taka, że PiS próbuje wreszcie coś zrobić" — to „poputczycy", czyli towarzysze marszu Kaczyńskiego, jego kolaboranci w wojnie wytoczonej liberalnej demokracji, „pożyteczni idioci" prezesa.
Owa obfitość radzieckiej terminologii jest zresztą nieprzypadkowa: obrońcy demokracji mają szczególną tendencję do zapędzania ludzi do swoich szeregów poprzez okładanie ich maczugą komunistycznych metafor. Choć — co odnotowuję jako szczery symetrysta — dokładnie to samo robi druga strona.
W ślad za Janickim i Władyką wyruszyli inni publicyści, gromiąc symetrystów za ich nielojalność wobec demokracji i posługując się przy tym językiem zgoła typowym dla drugiej strony. Szczególnie dobrze ilustruje to tekst Marka Beylina z „GW", zatytułowany „Symetryści jadą na gapę", stanowiący polemikę z symetrystycznym coming outem Stanisława Skarżyńskiego, który przekonywał, iż powszechna wśród młodych odmowa udziału w obecnej politycznej wojnie to dowód na to, że wolna Polska wychowała ludzi myślących samodzielnie i powód do dumy. „Już dawno nie czytałem równie wyrazistej apologii egoistycznego odwrócenia się dupą do świata" — odparował Skarżyńskiemu Beylin, dodając szereg równie barwnych definicji: Skarżyński głosi „ideał, by każdy łaził tylko po własnym ogródku, nie przejmując się tym, co za płotem", „czyni program z własnych dąsów", „chromoli prawa cudze" a także „je olewa" oraz „neguje sens istnienia wspólnego świata ludzi".
Nie mniej histeryczny ton dominuje wyznania Janusza Lewandowskiego na portalu NaTemat.pl.
W komentarzu zatytułowanym „Symetrystom na pohybel", europoseł PO grzmi: „W czasie ostentacyjnego niszczenia dorobku 25-lecia, ostatnich bastionów państwa prawa i naszej pozycji w Europie, zdumiewają chętni, by odgrywać rolę »pożytecznych idiotów« Jarosława Kaczyńskiego!". Z wykrzyknikiem na końcu.
Fakt, że akurat Janusz Lewandowski ma czelność wygłaszać podobne pouczenia zdaje się szczególnie godny uwagi. Ojciec polskiej prywatyzacji przez swe syte lata w Parlamencie Europejskim nieco znikł z polskiej sceny politycznej, ale nie zmienia to jego zasług w stworzeniu systemu, w którym zwycięstwo PiS było możliwe.
Wypracowany przez całe społeczeństwo Polski Ludowej majątek sprzedawany za grosze, tysiące zlikwidowanych zakładów, miliony bezrobotnych, wąska grupa absurdalnie wzbogaconej elity — to wszystko, co Karol Modzelewski tak trafnie definiuje słowami „ktoś nam ukradł nasze zwycięstwo" — to grzechy pierworodne polskiej transformacji. W nich tkwią korzenie sukcesu Kaczyńskiego, który przekonał wyborców, że głosując na PiS, głosują przeciw elitom III RP: „komunistom i złodziejom" upasionym na, żeby zacytować Lewandowskiego, „dorobku 25-lecia".
Cała fatalna kampania Bronisława Komorowskiego, oparta na chwaleniu się zasługami dla „wolności" wykazała ponad wszelką wątpliwość, że beneficjenci III RP nie tylko nie rozumieją jej ofiar, ale nawet nie wiedzą o ich istnieniu.
W jądrze tego niezrozumienia zdaje się tkwić jedno zdanie z tekstu Janickiego i Władyki. Otóż włączanie tematu społecznych niesprawiedliwości III RP do dyskursu na temat IV RP — „objawia się to zwłaszcza w wypadku problematyki społecznej, gdy krytycznie ocenia się politykę III RP na tym polu, wystawia się rachunki krzywd, upomina się o wykluczonych, biednych i młodych" — jest niedopuszczalne, albowiem „oznacza, że wolność staje się takim samym parametrem jak inne".
Otóż — i pozwólcie, że w tym miejscu zdefiniuję moje osobiste credo symetryzmu — wolność jest takim samym parametrem jak inne.
Przede wszystkim — względnym.

Dopóki opozycja nie zrozumie, że ludzie, których dzieci chodzą głodne do szkoły, mają w dupie swobodę zgromadzeń — dopóki PiS będzie wygrywał kolejne wybory.
Nie dlatego, że „przekupił wyborów" dając im 500 złotych na dziecko — tylko dlatego, że te 500 złotych dla milionów ludzi oznacza, no właśnie, wolność.
Wolność niewykonywania nieludzko ciężkiej pracy w niebezpiecznych i uwłaczających godności warunkach, za grosze niewystarczające do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Karcenie ich, że nie dorośli do demokracji, jest nie tylko haniebne — jest też po prostu głupie. Obrażanie i pouczanie wyborców nie jest dobrym sposobem na pozyskiwanie ich poparcia.
To nie my jesteśmy pożytecznymi idiotami Kaczyńskiego. To Wy, czcigodni syci obrońcy wolności z mainstreamu.
Jak nie przekonuje Was nasze lewackie zawodzenie — popatrzcie na sondaże.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, publicystka polska, Warszawa
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.