Gra potarganego Michaiła Saakaszwilego ze spojrzeniem zaszczutego susła wykrzykującego polityczne hasła z dachu siedmiopiętrowego bloku w pełni zasługuje jeśli nie na Oscara, to na pewno na jakąś złotą palmę.
Oglądając ukraińskie wiadomości, odnosi się wrażenie, że show ciągle trwa, z tym że teraz wciągnięto w nie całe państwo. I nosy u niektórych wykonawców głównych ról są całkiem spore — para na pewno się znajdzie.
Swoim zachodnim kuratorom prezydent Petro Poroszenko porządnie się już uprzykrzył. Widać to gołym okiem. To prawda, pomoc zbrojeniową sprawnie dostarczają, i pieniądze systematycznie podrzucają. Ale już z ciasteczkami sekretarze państwowi po Majdanie nie biegają, a w Administracji Prezydenta rzadko kiedy zobaczyć można jakiegoś europejskiego lidera. A przecież kiedyś często tam zaglądali…
Historia z byłym gubernatorem Michaiłem Saakaszwilim miała najwyraźniej uświadomić Poroszenkę, że niezastąpionych osób (nawet na stanowisku prezydenta) nie bywa. Widać, że stoi za nim Zachód: prezydent gubernatora zdegradował i wydalił z kraju, a ten „przedziera się" przez granicę państwową z drugiej strony, zbiera zwolenników, zakłada partię — i organizuje marsz na Radę Najwyższą! I dlaczego nikt go nie mógł zatrzymać?— zadaje sobie pytanie dyrektor generalny Ośrodka Koniunktury Politycznej Siergiej Michejew.
„Stoją za nim ci sami ludzie — to Amerykanie i Europejczycy o różnych obliczach. Co się tyczy Saakaszwilego — jestem pewien, że wszystkie te szaleństwa, które wyprawia na Ukrainie, byłyby absolutnie niemożliwe, gdyby gdzieś na Zachodzie nie dostał pozwolenia na podobne działania. Z drugiej strony ukraińskie władze dawno ukręciłyby mu głowę, jeśliby któryś z zachodnich partnerów dał na to przyzwolenie" — zauważył politolog w wywiadzie dla radia Sputnik.
„Wiadomo, że Poroszenko stawia przed sobą zadanie pozbycia się Saakaszwilego, on go drażni. Jednocześnie to swego rodzaju próba: spróbować Saakaszwilego, jak to się mówi, „skrępować" i zobaczyć, jak zareagują ci spośród zachodnich partnerów, którzy za nim stoją. Gra się nie skończyła: spróbujemy, a nuż się uda, a jak nie, to poczekamy do kolejnego razu" — zakończył politolog.
I rzeczywiście, tym razem nie wyszło: zwolennicy bez szczególnego wysiłku odbili byłego prezydenta Gruzji z rąk funkcjonariuszy sił specjalnych. Teraz Saakaszwili znów pojawił się na Majdanie i nawołuje Ukraińców „parlamentarnymi metodami" do zdymisjonowania Poroszenki.
Najwyższy czas na lermontowskie: „i byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nie było takie smutne". Gra na fory, która już się wszystkim uprzykrzyła odciągają uwagę od tego, co naprawdę ważne. Można nie wspominać o gospodarce — a dokładniej o jej braku: zahartowani obywatele nie takie rzeczy wytrzymywali. Ale nie można zapominać o wojnie — do tego wojnie bratobójczej. Na Donbasie codziennie giną ludzie. I nie tylko na wschodzie kraju: Ukraińców, którzy nie są gotowi krzyczeć o każdej porze dnia i nocy „Herojam sława!" umieszczają na czarnych listach, biją i zabijają na ulicach miast. I wiadomo, że żaden Saakaszwili ich nie uratuje.