150 lat temu Rosja wyemitowała obligacje państwowe w celu pozyskania środków na budowę kolei, bolszewicy odmówili spłaty carskich długów, Moskwa i Paryż uregulowały ten problem pod koniec XX wieku.
Prawnicy jednym głosem twierdzą, że spadkobiercy nie mają żadnych szans, bo kwestia ta została uregulowana z pomocą specjalnego międzypaństwowego porozumienia podpisanego przez Rosję i Francję w 1997 roku, zgodnie z którym Moskwa wypłaciła Paryżowi 330 mln euro.
W historii tej jest jeszcze jeden aspekt, bardzo znamienny. Co prawda nie dotyczy on wysokich sfer stosunków międzypaństwowych i zawiłych historycznych perypetii, lecz dużo bardziej przyziemnych kwestii natury społecznej. Najdziwniejsze jest bowiem nie to, że niektórzy potomkowie dawno zapomnianej i na szczeblu oficjalnym zamkniętej historii czują, że jeszcze im się coś należy. Koniec końców, kto, choćby raz w życiu, nie marzył o bajkowym bogactwie, które jak to się mówi, spada z nieba?
Z jednej strony ciężko na podstawie tej jednej historii stawiać jakąś ogólną diagnozę francuskiemu społeczeństwu. Z drugiej strony trzeba przyznać, że pasuje ona jak ulał do współczesnego obrazu Francji, utrwalonego wśród Rosjan.
Francja to niezwykle rzadki (jeśli nie unikatowy) przykład państwa, którego wizerunek w oczach rosyjskiego społeczeństwa uległ radykalnym zmianom w przeciągu bardzo krótkiego czasu, łamiąc najgłębsze, utrwalające się stuleciami stereotypy i wyobrażenia. Francja dla Rosji, Rosjan, rosyjskiej kultury była ucieleśnieniem marzenia i najskrytszych marzeń, czego kwintesencją jest fraza „Zobaczyć Paryż i umrzeć".
Ale taki odbiór Francji zatarł się w ostatnich dziesięcioleciach. Teraz Francja w oczach rosyjskiego społeczeństwa to państwo wszechobecnych migrantów, nieposprzątanych ulic, dzikich podatków i absurdalnej urawniłowki, państwo bez końca protestujących, byle by nie pracować, obywateli.
Zabawne, że historia z carskimi długami zupełnie logicznie wpisuje się w kanwę tych oto nowych wyobrażeń Rosji o Francji.
Kiedy spadkobierca, którego od przodka kredytora dzieli nie jedna, a czasem nawet nie dwie przystawki „pra", wściekle żąda ogromnej sumy pieniędzy, nie mamy do czynienia z historią o uczciwym i oszukanym inwestorze dążącym do przywrócenia sprawiedliwości. To historia o darmozjadzie i pieczeniarzu święcie przekonanemu, że taka suma pieniędzy mu się należy. Po prostu dlatego, że istnieje.
Zupełnie jasno widać to w komentarzach owych spadkobierców, w ich uwagach o tym, że Rosja jest bankrutem i że „Moskwa musi płacić", bo „takie są reguły gry".
W danym przypadku Rosja występuje w roli kolejnej dojnej krowy. I nic ponadto.
Ale to, że we Francji znalazło się 400 tysięcy osób z podobnym podejściem do życia (i w takiej aktywnej formie) wygląda rzeczywiście na problem. Nie Rosji, co prawda, lecz samej Francji.
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.