Już niecałe dwa miesiące po katastrofie Stany Zjednoczone zaczęły aktywnie włączać się w próbę rozstrzygnięcia śledztwa za pomocą propozycji powołania „niezależnej" międzynarodowej komisji śledczej. Były i późniejszy szef komisji bezpieczeństwa wewnętrznego amerykańskiej Izby Reprezentantów i kongresmen Peter Thomas King (ten sam, który od początku obwiniał Rosję o zestrzelenie malezyjskiego samolotu) zgłosił rezolucję w sprawie powołania takiej komisji na 111 zebraniu Kongresu, opatrzoną numerem H.RES.1489.IH, która została skierowana następnie do Komisji Spraw Zagranicznych.
Krytyki owego Zespołu Parlamentarnego nie brakowało. Były szef MSWiA i przewodniczący pierwszego zespołu badającego katastrofę Jerzy Miller o pracach podkomisji smoleńskiej powiedział, że najpierw stawia ona tezę, a później dobudowuje do niej pseudofakty. Szef Państwowej Komisji Badań Wypadków Lotniczych prof. Paweł Artymowicz oraz redaktorzy naczelni „Przeglądu Lotniczego" stwierdzili, że przedstawiane przez podkomisję smoleńską tezy i tu cytat „nie są zgodne z wiedzą naukową na poziomie liceum".
Dlaczego polski minister ma odpowiadać przed amerykańskim prawem, i to tym bardziej za rozmowę z legalnymi członkami Kongresu i poglądy, których nie ma? Z jakich powodów Amerykanie tak chętnie i tak szybko włączyli się w badanie katastrofy w Smoleńsku? W jakim celu Stany Zjednoczone tak mocno starają się udowodnić tezy o rosyjskim zamachu mimo innych ustaleń oficjalnego śledztwa Państwowej Komisji Badań Wypadków Lotniczych? Jak można tworzyć tak poważne oskarżenia bez dostępu do wraku samolotu, którego nigdy się nie widziało i który znajduje się w Rosji?
Świetny pretekst do wybuchu III wojny światowej? Operacja fałszywej flagi, by ten pretekst mieć? Nie wiem, nie chcę dokładać następnych kontrowersji, a tym bardziej siać teorii spiskowych. W każdym razie amerykańskie kontrowersyjne zaangażowanie w katastrofę w Smoleńsku też jakaś podkomisja powinna zbadać.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.