Panowie rozpakowują samochody i ustawiają namioty. Panie zabierają się za przygotowanie posiłku. Dzieci idą w busz w poszukiwaniu chrustu na wieczorne ognisko. Wesołe rozmowy, pokrzykiwania, śmiechy. Po godzinie polanę wypełnia zapach obiadu. Siadacie, gdzie kto może i jecie prosty, ale smaczny posiłek.
Słońce zaczyna zachodzić i — jak zwykle w Australii — bardzo szybko zapada zmrok. Rozpalacie ognisko. Atmosfera luźna i radosna. Zasiadacie dookoła. Panie piją wino, panowie piwo. Rozmowy, kawały, śmiechy, od czasu do czasu komuś przypomni się jakaś piosenka.
Idziesz do samochodu po dodatkowe puszki piwa, ale najpierw wstępujesz po drodze do toalety. Będąc tam nagle słyszysz coraz bardziej podniesione głosy, następnie krzyki, a zaraz potem swoje imię wykrzykiwane przez żonę. Zapinasz szybko spodnie i wypadasz z toalety. Przy ognisku zamieszanie, kobiety i dzieci krzyczą i biegają w różne strony. Kowboje próbują je łapać, twoja żona próbuje się wyrwać z objęć jednego z nich. Twoja dwunastoletnia córka próbuje atakować kowboja. Mężczyźni walczą z napastnikami. Rozlegają się strzały. Biegniesz w tamtą stronę. Ogień, huk i piekący ból w piersi. Padasz przodem na zwalony pień drzewa. Wsysa cię jakiś potworny wir. Ciemność.
Podchodzisz bliżej i okazuje się, że jest martwy. Roje much spacerują po jego zakrwawionej twarzy. I wtedy rzut oka na polanę mówi ci wszystko o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Jakieś dziesięć kroków w kierunku ogniska leży twoja żona. Jest częściowo naga i od razu widać, że została zgwałcona. Obok niej twoja córka w takim samym stanie z głową rozłupaną czymś ciężkim. Tu i tam ten sam widok. Wszystkie kobiety zostały zgwałcone i zamordowane. Tu i tam leżą w kałużach krwi martwe dzieci. Pozostali mężczyźni stoją nadal przywiązani do drzew. Wszyscy są martwi.
Jesteś w szoku i nie wiesz co robić. Żona została zabita prawdopodobnie nożem, córka być może kolbą sztucera. Chodzisz pomiędzy trupami jak błędny. Wszędzie miliony much zwabione wonią krwi. W pewnym momencie przypominasz sobie, że tuż przed przybyciem tych pięciu, niektóre kobiety poszły z dziećmi do namiotów. Idziesz tam. Jeden namiot leży na ziemi, a pod nim coś co przypomina ciało. Dwa namioty kompletnie zdemolowane, a wewnątrz ten sam widok co na polanie.
Choć akurat ta historyjka została w całości zmyślona, to jednak jej scenariusz powtarzał się w Australii od początku XIX wieku aż do 1928 roku, z tą jednak różnicą, że na campingach obozowały grupy Aborygenów. W identyczny sposób zginęło ok. 20 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci. Niektórzy mówią o 100 tys.
Na pograniczu zapanowała zmowa milczenia, grupy eksterminujące krajowców składały przysięgę, zaś okoliczni mieszkańcy po cichu aprobowali masakry. Kilkanaście razy podczas tego okresu ludzie dobrej woli doprowadzali do oficjalnego śledztwa, ale oprócz tych siedmiu powieszonych nikt inny nie został kiedykolwiek ukarany. W olbrzymiej większości przypadków sprawcy nawet nie musieli stanąć przed sądem, bo śledztwa były umarzane ze względu na brak dowodów i zeznań naocznych świadków. Jeżeli ktoś nawet ocalał z pogromu i udało się go znaleźć, na ogół bywał likwidowany, zanim miał szansę cokolwiek powiedzieć. W miasteczkach, których mieszkańcy jawnie lub po cichu popierali masakry, brakowało ludzi, którzy mogliby zasiąść na ławie przysięgłych.
Powód był prosty — całkowite pozbycie się „czarnych", którzy przeszkadzali w procesie kolonizowania tej ziemi. A oto co napisał jeden z osadników: Zastrzelenie jednego Aborygena nie rozwiązuje sprawy, bo wiadomo, że tylko ten jeden nie będzie już ci zagrażał. Jeśli zabijasz dzieci, możesz być pewny, że nie dorosną. Ale o wiele lepiej jest zabijać kobiety, bo one już nigdy nie urodzą następnych bękartów. Jaka potworna logika jest w tym rozumowaniu!
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.