— Osobiście nie sądzę, by do tego w najbliższym czasie doszło. Rzeczywiście Arabia Saudyjska ugrzęzła w konflikcie z Jemenem, i biorąc pod uwagę sytuację z ubiegłego tygodnia, kiedy to syryjski rząd przywrócił kontrolę w Dumie, wydaje mi się, że taka możliwość powoli obraca się wniwecz. Sądzę, że oni trochę przeceniają swoje możliwości i wyolbrzymiają swoją pozycję.
— Izrael wziął pod uwagę zaniepokojenie Iranu z powodu szykującego się ataku i zrezygnował z planów wysłania samolotów wojskowych na wspólne ćwiczenia wojskowe z USA. Najwyraźniej Tel Awiw i Teheran potrafią wyjaśnić sobie wzajemne relacje na terytorium Syrii. Co Pańskim zdaniem może się wydarzyć?
Wydaje mi się, że w sensie geopolitycznym wszystko się będzie nadal rozwijać. W Syrii wciąż toczy się walka o władzę z różnych przyczyn: ze względów geopolitycznych ma to związek, jak już mówiłem, nie tylko z ropą i gazem, ale też z kontrolą szyitów i sunnitów, i to będzie się ciągnąć. Myślę, że w przypadku jakiegoś ataku ze strony Izraela czy USA całkiem możliwe, że jakiś czas jeszcze to potrwa.
— Z jednej strony Trump mówi, że „wypełniali swoją pracę" wobec ISIS (organizacja zabroniona w Rosji — red.) w Syrii, a potem raptownie dochodzi do eskalacji. Myślę, że niebawem zobaczymy tak zwane miękkie metody działania. Sądzę, że swoimi nalotami na Syrię Zachód powiedział to, co chciał powiedzieć, i wydaje mi się, że teraz będą stosowane miękkie metody działania. Będzie więcej propagandy, agresywnej dyplomacji, ale jak już mówiłem, potrwa to, bo w grze postawiono zbyt wiele. Zbyt wiele dla wszystkich uczestników konfliktu w Syrii.