W zamian, zgodnie ze zwyczajem, Aborygeni otrzymywali podarunki w postaci starych ubrań, siekierek, noży, motyk, łopat i innego sprzętu. Aborygeńscy mężczyźni chętnie pomagali w karczowaniu buszu i innych doraźnych robotach, za co również byli wynagradzani w naturze. Tego rodzaju wzajemne stosunki chroniły farmę i bydło o wiele lepiej niż oddziały policyjne i grupy zwyrodniałych morderców, bo Aborygeni dbali o dobytek farmera jak o swój własny.
Niemniej jednak, to właśnie pastorzy pisali do gubernatorów listy pełne oburzenia oraz skarg na miejscowych kowbojów i policję, ale zazwyczaj skutek był odwrotny. Pod pozorem śledztwa w sprawie masakr i zaprowadzenia porządku w regionie, rządowi urzędnicy słali coraz więcej oddziałów policyjnych, czego rezultatem było jeszcze więcej masakr Aborygenów. Co było zresztą łatwe do przewidzenia.
Przede wszystkim dlatego, że biała policja chcąc się wybielić, zwalała winę na czarnych uczestników masakr. Jednakże do późnych lat 90' zdarzali się jeszcze czarni policjanci w tych oddziałach, które operowały na północy i zachodzie kraju. Zlikwidowanie tubylczej policji oczyściło sumienia i problem pozornie przestał istnieć. Biała policja powróciła do metod stosowanych przed jej powołaniem do życia, czyli do skrzętnego ukrywania liczby ofiar i pisania kłamliwych raportów.
Od początku XX wieku tysiące Aborygenów zmarło w areszcie lub po przewiezieniu do szpitala z powodu ciężkiego pobicia. Bardzo wielu popełniło samobójstwo w celi oraz po wyjściu na wolność, nie mogąc znieść dalszych prześladowań, inwigilacji lub po prostu czepiania się o byle co przy byle okazji. Co najgorsze, ta sytuacja nie ma szans się zmienić, ponieważ z jednej strony takie sprawy nie są nagłaśniane i w związku z tym społeczeństwo jest ich nieświadome, z drugiej zaś każdej takiej sprawie ukręca się łeb tuż u korzeni. Policjant nigdy nie jest winny, śledztwo zostaje umorzone i najwyższym wymiarem kary za udowodnione ciężkie pobicie Aborygena jest na ogół przeniesienie na inny posterunek lub do innego miasta.
Dlatego nauczeni przykrym doświadczeniem Aborygeni rzadko się skarżą, zwłaszcza że skargi przynoszą odwrotny skutek — jeszcze więcej prześladowań i kłopotów. Rodzina, która złożyła skargę na policję lub niesprawiedliwe, krzywdzące działania jakiegoś urzędu, trafia na czarną listę i wtedy może się spodziewać nagłych aresztowań, rewizji, zaczepiania na ulicy, wyzwisk itd. Policjant z okna radiowozu może obrzucić stekiem wyzwisk przechodzącego ulicą Aborygena lub wysiąść i dać mu w twarz, ale Aborygenowi nie wolno w żaden sposób zareagować w odpowiedzi. Ma spuścić głowę i iść dalej jakby nigdy nic, nie dając się sprowokować.
Jak się zdaje australijscy policjanci gustują w hollywoodzkich filmach kryminalnych, gdzie widzą błyskotliwe akcje, wycie syren, spektakularne pościgi z piskiem opon i zamianą kilkudziesięciu samochodów w kupę złomu oraz śledztwa, które niezmiennie kończą się ujęciem przestępcy przez genialnych inspektorów i osądzeniem ich przez zachodnią, demokratyczną sprawiedliwość. Gustują też zapewne w amerykańskich westernach, gdzie szeryf jest panem życia i śmierci, i gdzie dobro (szeryf) zawsze zwycięża zło (bandytów i Indian). Mamy tu zatem uzasadnienie definicji podanej na wstępie tego rozdziału. Do policji idzie niedoceniony w swoim środowisku „nikt", który liczy na to, że zostanie „kimś". Przynajmniej w swoich oczach — należałoby dodać.
Policjant jest normalnym członkiem społeczeństwa, który po ośmiu godzinach służby idzie do domu, gdzie czekają na niego rodzice, żona i dzieci. Powinien mieć jedno życie, a nie prowadzić podwójnego życia — osiem godzin jako nieczuła policyjna bestia, a reszta doby w charakterze czułego męża i ojca. Policjant nie powinien mieć taryfy ulgowej, gdy łamie prawo jawnie lub pod osłoną munduru. Policjant musi być człowiekiem — człowiekiem, który o wiele lepiej rozumie bliźnich niż cywil. Musi być uczciwy, obiektywny i sprawiedliwy, ponieważ jest na frontowej pozycji wymiaru sprawiedliwości, który dalej zajmuje się przestępcą.
Tylko w takich warunkach anglosaskie prawo będzie z jednej strony prawidłowo i ze zrozumieniem przestrzegane, z drugiej zaś egzekwowane przez ludzi, którzy doskonale znają mentalność i kulturę swoich współziomków, ich zwyczaje, słabości i problemy. Tylko wtedy, gdy połączy się prastare prawa z wprowadzonymi obcymi prawami, wśród środowiska aborygeńskiego zapanuje spokój, zrozumienie i sprawiedliwość.
Tym sposobem dobrnęliśmy wspólnie do końca tego cyklu, który został skomponowany z fragmentów mojej, niewydanej jeszcze, książki pt. „Australia — przeklęta ziemia obiecana".
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.