— Widocznie sprawa jest niebłaha, skoro z protestującymi w Sejmie rodzicami osób niepełnosprawnych spotkał się prezydent Andrzej Duda, a później premier Mateusz Morawiecki. Więc, przeciw czemu trwa ten protest i dlaczego najwyższe władze nie godzą się na postulaty protestujących. Czyżby były tak wygórowane, że państwo nie jest w stanie ich zadowolić?
— Nie potrafię wypowiedzieć się na temat prawdziwego stanu finansów państwa. To wie tylko pan premier, pani minister finansów. Oficjalnie wiemy, że ta sytuacja nie jest taka najgorsza, uszczelniono system poboru podatków watowskich itd. Postulaty, wydaje mi się, są słuszne, bo czysty humanitaryzm wskazuje, żeby jakoś umożliwić tym ludziom godną egzystencję. To nie są kwoty, które mogłyby porazić budżet państwa.
Natomiast na temat stanu finansów publicznych nie będę się wypowiadał, bo jak to mówi przysłowie: "Słoń, jaki jest, każdy widzi". Moim zdaniem mamy ogromne przerosty biurokratyczne w strukturze administracji publicznej. Mój znajomy człowiek, którego niebywale cenię, profesor ekonomii Witold Kieżuń, bohater Polski, ale jednocześnie znany administratywista twierdzi, że z administracji publicznej natychmiast należałoby zwolnić 150 tysięcy zbędnych urzędników. Na przykład w urzędach pracy siedzi 50 tysięcy ludzi. 20 miliardów złotych w budżecie poszło na te urzędy pracy, na zwalczanie bezrobocia, którego nie ma, bo, jak wiadomo, milion Ukraińców znalazło w Polsce pracę.
— Polityka społeczna to przecież poważny atut w okresie przedwyborczym. Prawo i Sprawiedliwość ma ten atut w tej chwili w ręku. Więc dlaczego go nie używa?
— Wydaje mi się, że trochę przespali tę szansę. Te protesty ich chyba zaskoczyły. I tak ciężko przyszło im spełnienie postulatów, bo może jednak tych nadmiarów w budżecie nie ma.