Pierwszą ofiarą tego konfliktu padła jednak transatlantycka solidarność, przy czym nawet lojalne wobec Waszyngtonu media zauważają, że amerykański lider przybliża się do stanu, w którym na arenie międzynarodowej będzie pozostawiony sam jak palec.
Prawie rok temu pisałem, że USA podążają w kierunku nieuniknionego konfliktu zbrojnego z Iranem, i że ten konflikt jest uwarunkowany specyfiką amerykańskiego układu politycznego, specyfiką kampanii wyborczej samego Trumpa i geopolitycznymi potrzebami USA. Wówczas, w maju 2017 roku, wielu uważało taki scenariusz za mało prawdopodobny i nieaktualny w kontekście zaostrzenia sytuacji w Syrii i KRLD, które całkowicie pochłaniały uwagę mediów. Praktyka pokazała, że opublikowana wówczas prognoza i jej uzasadnienie były słuszne. „PR i pokaz siły to rzecz dobra, ale już ryzyko bezpośredniego starcia zbrojnego z rosyjskimi wojskami na terytorium Syrii, a także poważnego incydentu nuklearnego i prawdziwej wojny na Półwyspie Koreańskim — to dla Białego Domu rzecz nie do przyjęcia, przynajmniej na dany moment (…) Potencjalne awantury w Syrii i Korei Północnej niosą dziś więcej minusów niż plusów dla administracji Trumpa, ale w przypadku ataku na Iran bilans zysków i strat przedstawia się zgoła inaczej". W przypadku Syrii administracja Trumpa rzeczywiście ograniczyła się do akcji PR-owych zamaskowanych czasem pod ataki rakietowe, ale wstrzymywała się przed interwencją zbrojną. Co się tyczy KRLD, Trump szuka jakiegoś kompromisu z kierownictwem Chin, które występują w charakterze głównego geopolitycznego protektora KRLD. W przypadku z Iranem Trump nie tylko nie szuka kompromisu, ale jest też gotowy na jawny konflikt z europejskimi sojusznikami USA, żeby przybliżyć możliwość siłowego rozwiązania kwestii Iranu.
Jest rzeczą znamienną, że w danym przypadku nie zadziałała tradycyjna taktyka medialnej i społecznej presji na tych, którzy nie zechcieli wesprzeć amerykańskiego prezydenta. Przeprowadzona przez rząd Izraela prezentacja „tajnych irańskich materiałów o programie jądrowym", którą gorliwie rozkręcały co poniektóre zachodnie media nie przyniosła pożądanego efektu, a brytyjska gazeta The Economist (należącą do grupy oligarchicznych brytyjskich rodzin, w tym do rodziny Rothschildów) nawet zauważyła, że „Binjamin Netanjahu nie potrafił przedstawić dowodów na to, że Iran narusza porozumienie nuklearne". To jednak nie wstrzymało Trumpa przed zerwaniem umowy nuklearnej. Pełne przywrócenie międzynarodowych antyirańskich sankcji wydaje się jednak zadaniem nie do wypełnienia.
Nie można też wykluczać scenariusza, przy którym administracja Trumpa będzie koncentrować się nie na nałożeniu sankcji, lecz na maksymalnie szybkim przejściu do wojennej fazy konfrontacji. Jeśli patrzeć na sytuację pragmatycznie, przynosi ona Rosji korzyści. Ceny ropy naftowej idą w górę, a wraz ze wzrostem napięcia geopolitycznego rośnie popyt na rosyjską broń i na wsparcie dyplomatyczne. Co więcej, mając na uwadze szkaradne zachowanie USA rośnie, nawet w Europie, popyt na przewidywalnych i niezawodnych partnerów do dialogu geopolitycznego. Skorzystanie ze wszystkich tych sprzyjających okoliczności i wyciągnięcie z nich materialnych i politycznych korzyści to już tylko rzecz techniczna. Z tym Władimir Putin na pewno sobie poradzi.