Rozmowy w sprawie programu jądrowego trwające w tamtym momencie już osiem lat zabrnęły w ślepą uliczkę. W okresie od 2006 do 2010 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła sześć rezolucji potępiających Iran za jego program jądrowy wymykający się kontroli MAEA oraz niechęć do szukania kompromisów w czasie rozmów. Cztery spośród tych dokumentów obejmowały międzynarodowe sankcje gospodarcze przeciwko Iranowi. Fakt, że nakładane restrykcje były niewystarczające, żeby skłonić Teheran do „zejścia na ziemię".
Sprawa wyglądała tak, że „wachlarz możliwości" politycznego uregulowania irańskiego problemu nuklearnego stopniowo się zawężał. Izrael i USA zaczęły szykować się do siłowego rozwiązania kwestii Iranu. Warto przy tym zauważyć, że „wojskowe scenariusze" od dawna leżały na stołach izraelskich i amerykańskich władz.
1 marca 2011 roku nadszedł komunikat, że dowódca Sił Powietrznych USA Norton Schwartz oświadczył, że jego podwładni opracowali plan operacji wojskowej przeciwko Iranowi. Zgodnie z planem opracowywano trzy scenariusze:
— Jednoczesny atak na jeden lub kilka obiektów atomowych;
— Ograniczone pod względem trwania (2-5 dni) i zakresu naloty na strategiczne obiekty infrastruktury jądrowej, wyrzutnie rakietowe, środki obrony przeciwlotniczej, lotniska, bazy morskie, punkty łączności;
Amerykańscy wojskowi brali przy tym pod uwagę możliwość użycia najcięższego niejądrowego pocisku — nowej bomby o wadze 13,5 ton, potrafiącej niszczyć podziemne obiekty jądrowe przeciwnika zabezpieczone grubym 65-metrowym betonem. Amerykańskie siły powietrzne planowały ponadto udostępnić swoje „latające cysterny" izraelskim myśliwcom rzuconym do walki w celu zniszczenia infrastruktury jądrowej Iranu — jeśli zajdzie taka konieczność. Rzeczywiście, zarówno Jerozolima, jak i Waszyngton z zapałem przyjęli pomysł siłowego rozwiązania kwestii Iranu. Mało tego, amerykańscy i izraelscy wojskowi razem i oddzielnie przeprowadzali ćwiczenia i szkolenia, wypracowując rozmaite scenariusze działań bojowych przeciwko Iranowi. Przy czym, najwyraźniej, operacja wojskowa na lądzie według „irackiego scenariusza" nie była brana pod uwagę z racji jej utopijnego charakteru związanego ze specyfiką ówczesnej sytuacji na arenie międzynarodowej i regionalnej oraz warunków panujących w Iranie.
Planów było wiele. Nie bez powodu w 2011 roku prasa światowa i poważne instytucje w różnych krajach podawały dokładną datę ataku na Iran.
Ale w latach 2011-2012 Unia Europejska, a w ślad za nią USA nałożyły na Iran „miażdżące" (zdaniem Hillary Clinton) sankcje, które zmusiły irańskie kierownictwo do zastanowienia się nad przyszłością. Atak wojskowy został odwołany, zastąpiono go ciosem finansowo-gospodarczym — sankcjami przeciwko Teheranowi. Cios dopiął swego. Zapaść irańskiej gospodarki zmusiła Teheran do wniesienia korekty do swojej polityki.
Na urząd prezydenta Islamskiej Republiki Iranu został wybrany Hassan Rouhani — niewykluczone, że jedyny spośród irańskich polityków działacz zdolny do osiągnięcia porozumienia ze wspólnotą międzynarodową w sprawie irańskiego programu nuklearnego. Prezydent Rouhani doskonale poradził sobie z postawionym przed nim zadaniem, stając się jednym z rodziców Wszechobejmującego Planu Działań (czyli irańskiego porozumienia nuklearnego — red.). Świat i Bliski Wschód odetchnęły z ulgą — wojna przeciwko Iranowi odeszła w zapomnienie.
Dzięki Trumpowi wszystko się powtarza. Dlatego niedaremne było przypomnienie trzech wariantów ataku wojskowego na Iran opracowywanych w warunkach ostrej konfrontacji z Iranem. One niestety mogą się ziścić, być może nie dziś i nie jutro, lecz po tym, jak Teheran, rozzłoszczony polityką Trumpa i zerwaniem porozumienia nuklearnego, powróci do swojego programu atomowego już bez żadnych umów i inspektorów MAEA: znów rozpocznie prace nad bombą atomową, co oczywiście cofnie nas do niespokojnego okresu konfrontacji wojskowej z Iranem, brzemiennego w katastrofalne skutki dla Bliskiego Wschodu i dla całego świata.
Niewykluczone, że właśnie to był prawdziwy zamiar prezydenta USA Donalda Trumpa.