Kandydat na prezydenta koalicji sił lewicowych Andrés Manuel López Obrador dostał najwięcej głosów w wyborach powszechnych w Meksyku. Jego obietnice rozprawienia się z korupcją i nierównością społeczną znalazły żywy oddźwięk w latynoamerykańskim społeczeństwie, pisze „The Times”.
Z powodu promowania przez niego socjalistycznego nacjonalizmu Obrador często porównywany jest do liderem brytyjskiej Partii Pracy Jeremym Corbynem oraz francuskim prezydentem Emmenuelem Macronem, a czasami nawet nazywany „lewicowym Trumpem”. Ale chyba najbardziej przypomina Berniego Sandersa, twierdzi brytyjski dziennik.
— Jestem absolutnie pewien Meksykanów. Są gotowi na prawdziwe zmiany – powiedział 64-letni Obrador, opuszczając lokal wyborczy po głosowaniu. Według exit poll były burmistrz Meksyku zdobył ponad 50% głosów. Jego najwięksi rywale — José Antonio Meade i Jaime Heliódoro Rodríguez Calderón – już wczoraj uznali swoją porażkę.
— Jesteśmy krajem bez nadziei. Z Andrésem Manuelem przywrócimy nadzieję – powiedział w rozmowie z „The Times” 48-letni mieszkaniec meksykańskiej stolicy.
88 mln wyborców miało wybrać 500 posłów, 128 senatorów i tysiące przedstawicieli samorządów lokalnych. Sama liczba stanowisk świadczy o tym, że, mimo historycznego zwycięstwa Obradora, głosowanie to może doprowadzić do zauważalnych zmian w meksykańskiej polityce.
Wybory te były nie tylko największe, ale też najkrwawsze w historii Meksyku. W trakcie kampanii zamordowano ponad 130 polityków, a w dniu głosowania dokonywano ataków zbrojnych na lokale wyborcze z paleniem kart do głosowania.
Tymczasem – jak pisze „The Times” – rządy Andrésa Manuela Lópeza Obradora mogą skomplikować i tak trudne meksykańsko-amerykańskie stosunki. Choć znaczna część kampanii byłego burmistrza Meksyku koncentrowała się na problemach wewnętrznych, poddał on bezkompromisowej ocenie prezydenta USA, nazywając go „nieodpowiedzialnym tyranem”.