Za realizację interesów obcego państwa można dziś w zasadzie uznać wszystko: każdą działalność wchodzącą w zakres obowiązków kulturoznawcy, nauczyciela akademickiego, dziennikarza. Każdy, kto prowadzi międzynarodowy biznes, przy wystarczająco złej woli mógłby odpowiedzieć za to, że dał zarobić partnerowi z zagranicy, czym uszczuplił ojczysty majątek.
„Smutne zapatrywanie […]. Z kłamstwa robi się istotę porządku świata"*
Każdy organizator szkolenia czy wyjazdu edukacyjnego za granicę może nagle zostać okrzyknięty agentem białego wywiadu. Tak samo z dziennikarzem, piszącym teksty zaangażowane, oddające jego prywatne czy też redakcyjne poglądy.
Nie chcę nawet wyobrażać sobie, co czuł Leonid Swiridow, kiedy okazało się, że tak jak główny bohater „Procesu" Kafki trafił pod sąd — ale nikt nie powiedział mu, za co. Przez kilkanaście lat mieszkał i pracował w Polsce, nagle jednak uznano że stanowi dla niej zagrożenie, ale nie raczono wyjaśnić mu, na czym dokładnie polega jego istota.
Wiem, że na jego miejscu bałabym się o swój los, o swoją posadę, cierpiałabym z powodu rozłąki z bliskimi osobami. Bo Leonida Swiridowa tak naprawdę skazano na wygnanie, choć termin ten od jakiegoś czasu kojarzymy głównie z powieścią historyczną. Ale w XXI wieku nadal jest aktualny. Tylko nazywa się trochę nowocześniej: „cofnięcie pozwolenia na pobyt długoterminowy rezydenta Unii europejskiej na terenie Rzeczpospolitej Polskiej".
„Proces musi po prostu kręcić się wciąż w tym małym kręgu, do którego go sztucznie zacieśniono"
Sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, oddalając dziś skargę kasacyjną, zakończył prawną drogę redaktora dostępną w Polsce. Pozostało poszukiwanie pomocy w unijnych strukturach. Uznano, że wszystko co wydarzyło się od 2014 roku w sprawie Swiridowa, było legalne i nie powinie budzić niczyjego niepokoju fakt, że sam zainteresowany nie miał wglądu w przedstawiony przeciwko niemu materiał dowodowy. Sędzia powołał się na jedno z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego z maja 2018 (a więc już pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej), które zakładało, że klauzula „tajne" jest świętością i wystarczy, że sędzia wie, co znajduje się w aktach. Nie musi tego wiedzieć ani sam podsądny ani jego pełnomocnicy. Kwestię tego, jak ma się to do konstytucyjnego prawa do sprawiedliwego procesu, skrzętnie pominięto.
W tej chwili trwa polowanie na czarownice. Inkwizycją jest w tym układzie Polska, a czarownicami — Rosjanie. Być może za parę lat paranoja ustąpi, a nagonkowy zapał przerzuci się na obywateli jakiegoś innego kraju. Wtedy Rosjanie odetchną. Na chwilę.
*Wszystkie śródtytuły pochodzą z powieści F. Kafki „Proces"
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.