„W Idlibie rozegra się coś więcej niż tylko bitwa. Dla krajów zachodnich (w tym także dla mojego kraju, Francji) to ostatnia możliwość zaingerowania w sytuację w Syrii, znalezienia pretekstu do tego, żeby mieć możliwość rozpoczęcia bardziej globalnego konfliktu (…). Dzień, w którym bitwa o Idlib zostanie zakończona, koalicja — Europa i USA — przegra wojnę w Syrii, nastanie koniec".
„Ludzie o tym nie myślą, żyją tak już od wielu lat. Ich zdaniem wszystko to zakończy się nie tak prędko. Oni raczej nie zwracają na to wszystko uwagi, niż się boją. Ludzie są zmęczeni, nie chcą o tym myśleć, nawet jeśli w Aleppo trwają walki".
„Teraz żyjemy w bezpośrednim sąsiedztwie największej strefy działań zbrojnych w Syrii" — mówi Pierre Le Corf, wskazując na obecność w rejonie Aleppo licznych stron konfliktu, w tym tureckich wojsk. „Stąd, gdzie pracuję, przez lornetkę można zobaczyć czarną flagę i flagę Turcji powiewającą na wietrze" — opowiada francuski aktywista.
„Nikt nie chce pracować we wschodnim Aleppo, bo ludzie wciąż się boją. Ale jeśli nie będziemy im (dzieciom — red.) pomagać, jutro będziemy mieli 30 tysięcy nowych dżihadystów. To problem państwa, to problem, który tak naprawdę powinien rozwiązywać rząd".
„Jeśli jutro coś się ze mną stanie — do tej pory miałem szczęście, zostałem ranny tylko jeden raz — boję się, że wszystkie te projekty, które realizuje tylko moje stowarzyszenie, zostaną zawieszone".
„Jeśli jutro będę opowiadać o terrorystach, nalotach, o tym, co się dzieje itd., będę to robić, dlatego że właśnie to widzę".
„Nie stoję po żadnej stronie, nie mówię o polityce, opowiadam o tym, co się naprawdę dzieje. Przypisuje mi się rolę eksperta znajdującego się w strefie konfliktu… To nie tak. Jestem zwyczajnym człowiekiem, prowadzę maleńkie stowarzyszenie, pomagam ludziom, a kiedy zabieram głos, mówię po prostu jako człowiek, a nie ekspert ds. geopolityki".