Walentina Lisica to światowej sławy amerykańska pianistka pochodzenia ukraińskiego. Popularność przyniósł jej kanał YouTube, z prawie 500 tysiącami subskrybentów.
W kwietniu 2015 roku pianistka została wyrzucona z Symfonicznej Orkiestry Toronto za wypowiedzi w Twitterze przeciwko działaniom kijowskich władz, co jednak nie wpłynęło na jej światową sławę jako artystki. Niedawny koncert w Pradze, gdzie Lisicę oklaskiwano na stojąco, jest tego dowodem. Ale polityka nadal ingeruje w jej życie. Przed występem kilkadziesiąt osób zorganizowało akcję protestacyjną przed salą koncertową, goście otrzymali ulotki informujące o „proputinowskiej" działalności Lisicy.
— Tak, słyszałam o tym przykrym fakcie, powiedzieli mi o tym zmartwieni czescy fani. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja jest śmieszna. We wszystkich szanujących się krajach ambasady reprezentują swój kraj za granicą w najlepszym świetle i chronią swoich obywateli. A tu okazuje się, że ambasador mojego kraju próbuje mnie ukarać. Chociaż ludzie, którzy kupili bilety, nie idą posłuchać jakiejś prorosyjskiej separatystki, ale — jeśli cytować prasę — „wybitnej ukraińskiej pianistki zdobywającej światową sławę".
— Opowiadała Pani, że po tym, jak Orkiestra Symfoniczna w Toronto zerwała z Panią umowę, „było pełno ludzi, którzy otwarcie mówili, że nie popierają mojej obywatelskiej pozycji, nie lubią Putina, lubią Ukrainę, ale wstyd im za Kanadę i wolność słowa". Jak ocenia Pani sytuację wolności słowa na świecie?
— Jak często spotyka się Pani z fejkowymi wiadomościami na swój temat?
— Naiwna, wierzyłam, że zniekształcone słodkie raporty światowych mediów z Majdanu to była niewinna pomyłka, językowe niezrozumienie. I, podobnie jak wielu innych użytkowników sieci społecznościowych, rzuciłam się „pomagać" — tłumaczyć artykuły, filmy… Później zdałam sobie sprawę, że tylko przeszkadzałam mediom rozpowszechniać fejkowe wiadomości i sama stałam się celem tych fejkowych wiadomości. O co mnie tylko nie oskrażano! O rasizm, antysemityzm, nienawiść do niepełnosprawnych, a nawet, trudno w to uwierzyć, że grożę NATO.
— Do wydarzeń, które wstrząsnęły Ukrainą w latach 2013-2014, nie zastanawiałam się nad tym, kim się czuję. We mnie świetnie łączyły się i prawdziwy polski „honor", upór, i ukraińska szalona miłość do ziemi, do ciężkiej pracy, i niepowtarzalne rosyjskie ryzykanctwo. Wszystko to pomogło mi osiągnąć sukces w życiu. A potem przyszła wojna. I skoro czystej krwi Ukraińcy zarzucili mi rosyjską krew, to wspomniałam dawno zapomniane historie, jak moja matka jako dziecko ukrywała się w jamie wykopanej przez dziadka w polu, kiedy mordowano Polaków. Jak mój ojciec, za rączkę z moją babcią, wyszedł w Kijowie na ulicę bez żadnych dokumentów i oboje zostali złapani w obławie i trafili do Babiego Jaru (miejsce kaźni Żydów w czasie II wś — red.). Za podejrzanie kręcone włosy. Dokumenty przynieśli, ale mój ojciec był świadkiem tego, co się stało. Ja chodziłam do najlepszej szkoły muzycznej w Kijowie, a wszystkie drogi biegły wzdłuż Babiego Jaru, z którego już wtedy zrobili park — matki z wózkami, jazda na sankach, spacery z psami…. A ja słyszałam historie dorosłych i bałam się tam chodzić. I kiedy szłam, to modliłam się za nich, spoczywających tam. Pionierka, córka ateistów, wymyślałam modlitwy i modliłam się. Przez całych dziesięć lat…