— Trwające dziś protesty wygenerował coroczny wzrost podatku od paliwa. Jak pańskim zdaniem wzrost podatku zapowiedziany przez francuskiego prezydenta wpłynie na przebieg protestów?
— Większość zgodzi się ze stwierdzeniem, że Francuzi są coraz bardziej niezadowoleni pracą rządu. Wzrost cen i podatku od paliwa to tylko jeden z problemów. Oczywiście to poważny problem, jeśli jednak porozmawiać z niektórymi przedstawicielami „żółtych kamizelek", można zobaczyć, że nie chodzi tylko i wyłącznie o kwestie paliwową. W rzeczywistości chodzi również o koszty życia, nierówność biednych i bogatych: chodzi o to, że wielu Francuzów jest zdania, że rząd sobie nie radzi.
— Jak bardzo obecna sytuacja z protestami wpłynęła na wizerunek i popularność Macrona?
— Sądząc po rozmowach z przedstawicielami protestujących… W istocie rzeczy oni nie mają przedstawicieli, szczycą się tym, że ich ruch jest spontaniczny. Sądząc po rozmowach z poszczególnymi członkami tego ruchu, można powiedzieć, że mówią o reformie podatku od nieruchomości.
Macron przeprowadził reformę tego podatku, znacznie go zawęził. Wielu wówczas myślało, że Macron to „prezydent dużo bardziej zainteresowany ułatwianiem życia ludziom, którzy mają środki do inwestycji, przedsiębiorcom; prezydent znacznie bardziej zainteresowany majętnymi obywatelami niż zwykłymi ludźmi".
— Czy Pana zdaniem we Francji jest problem z nierównością dochodów i podziałem bogactwa? Czy można powiedzieć, że wraz z dojściem do władzy Macrona ten problem uległ nasileniu?
W ubiegłym roku kraj odnotowywał wzrost tempa wzrostu gospodarczego, obecnie zaczęło ono zwalniać. W ostatnich dziesięcioleciach jednym z głównych problemów Francji był wysoki poziom bezrobocia, szczególnie wśród młodzieży. W taki sposób spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego przyczyniło się od uwydatnienia wszystkich problemów i wzrostu niezadowolenia wśród obywateli.
— Według słów Macrona „wojenna scena" na Polach Elizejskich bardzo negatywnie odbiła się na reputacji Francji za granicą. Czy rzeczywiście Pana zdaniem te protesty wpłynęły na wizerunek i reputację Francji?
I kiedy na głównej ulicy stolicy, którą sami Francuzi nazywają najpiękniejszą ulicą w kraju, dochodzi do podobnych incydentów z użyciem agresji, niewątpliwie odciska to swoje piętno na wizerunku kraju i na dążeniach Macrona, by stać się wielkim międzynarodowym liderem.
— Według słów byłego ministra energetyki Francji Nicolas Hulot, jeśli rząd udzieliłby dodatkowej pomocy finansowej swoim obywatelom, żeby zrekompensować im koszty związane z walką z zanieczyszczeniem, można byłoby uniknąć pojawienia się „żółtych kamizelek" i masowych protestów w całym kraju. Czy Pana zdaniem można było tego uniknąć? Co należałoby przedsięwziąć?
— Myślę, że rząd szuka teraz sposobu na wyciszenie sytuacji. Jedna z trudności, z jakimi zderza się dzisiaj rząd, polega na tym, że nie wie, z kim prowadzić rozmowy, dlatego, że „żółte kamizelki" nie mają wyraźnego lidera. Teraz rząd usiłuje znaleźć sposób na udzielenie pomocy tym, którzy najbardziej ucierpieli na skutek wzrostu podatku paliwowego. Władze usiłują znaleźć sposób, by załagodzić sytuację, zrekompensować skutki wzrostu podatku.
— W jaki sposób rząd może zrealizować swoją inicjatywę i uniknąć dalszych protestów?
— Musi znaleźć osoby, z którymi będzie mógł podjąć dialog, to konieczne. Rząd liczy też na to, że ten ruch powstał spontanicznie, w związku z czym z czasu ucichnie. Rzeczywiście to swego rodzaju francuski fenomen — masowe ruchy sprzyjają zamieszkom społecznych, ale te w którymś momencie zawsze ucichają.