„Trwa wojna psychologiczna wymierzona w Iran. Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo był oficerem wywiadu, zanim został dyplomatą i dlatego zna się na tego typu wojnie. Jego plany dotyczące przeciwstawienia się Iranowi nie przyniosły pożądanych rezultatów w Stanach Zjednoczonych, więc teraz stara się przekonać do nich inne kraje, takie jak Polska" — trafnie podsumował irański polityk.
Wielu komentatorów w ostatnim czasie na próżno szukało odpowiedzi na to, co będziemy mieli ze wspólnego grillowania Iranu razem z Izraelem. I trzeba przyznać, że — jak zwykle w takich wypadkach, gdy dajemy się wkręcić w międzynarodową intrygę — rzeczywiście niewiele.
Tymczasem stosunki Iran-Izrael kręcą się wokół spraw arbitrażowych, toczących się między innymi przed Sądem Najwyższym USA. Iran wygrał już zresztą dwa z nich (nadal jednak nie jest w stanie odzyskać od Izraela niespłaconego długu za przesyłki ropy — gdyż Izrael teoretycznie nie ma z nim żadnych stosunków dyplomatycznych). Przez lata, jak pisze publicystka Agnieszka Stelmach, „Iran prowadził wrogą kampanię przeciwko Izraelowi za pośrednictwem bojówek, zamachów, a Izrael mścił się celowymi zabójstwami i cyberatakami".
Zresztą to nawet nie nasze MSZ poinformowało miesiące temu świat o tym, że w Warszawie odbędzie się konferencja. Zrobił to Mike Pompeo, przedstawiając Polaków w zasadzie w charakterze podwykonawcy. Czaputowicz… nie krył zaskoczenia.
— Naprędce zmieniano jej (konferencji) tytuł i budowano narrację, że wydarzenie jest międzynarodową konferencją pokojową. Wszyscy jednak wiedzą, że spotkanie jest dla realizacji aktualnych amerykańskich priorytetów na Bliskim Wschodzie, w tym przede wszystkim budowie koalicji antyirańskiej — mówił w rozmowie z „Newsweekiem" Marcin Bużański, ekspert ONZ. Zarówno Bużański, jak i Witold Jurasz, prawnik i komentator Onetu, twierdzą, że naiwnością było sądzić, że Polska wystąpi na konferencji w sprawie neutralnego mediatora próbującego rozgrywać Bliski Wschód i łagodzić panujące tam sprzeczności interesów mocą swojego autorytetu. — Mediatorem to może być Szwecja, a my jesteśmy po prostu sojusznikiem USA — ironizował Jurasz.
I teraz nagle Stany odwróciły kota ogonem i same próbują odgrywać mediatora, godzącego skłócone polskie i żydowskie dzieci.
„Wzywamy naszych sojuszników i przyjaciół do znalezienia drogi do usłyszenia się nawzajem, pójścia naprzód oraz kontynuowania bliskiej współpracy i dbania o wspólne interesy" — czytamy w oświadczeniu Departamentu Stanu ws. konfliktu na linii Polska — Izrael. Tymczasem to nikt inny, a właśnie USA wpakowały nas na minę. Tym sposobem mamy pod górkę z obiema stronami barykady, a z Unią Europejską z trzeciej strony. Takiego bigosu nie narobił swego czasu nawet minister Waszczykowski.
Rosja, Niemcy, Ukraina, Izrael — Polska jest w stanie pokłócić się dosłownie z każdym, jeśli tak rozkaże jej „największy sojusznik". Który, tak nawiasem mówiąc, do tej pory nie załatwił nam nawet tych cholernych wiz.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.